USA pod presją. Korea Północna ponownie testuje hegemona, Rosja sięgnie po Białoruś?
Korea Północna zerwie relacje z południem?
W ostatnich dniach doszło do znacznego zaostrzenia retoryki ze strony władz Korei Północnej. Przypomnimy, że wciąż nie wiadomo do końca w jakim stanie zdrowia znajduje się dyktator – Kim Dzong Un. Niemniej o jego niedyspozycji świadczy fakt, iż państwem kieruje obecnie jego siostra – Kim Jo Dzong, która oznajmiła w ostatni weekend:
„Czuję, że najwyższy czas ostatecznie zerwać stosunki z władzami Korei Południowej”.
Ta stanowcza deklaracja była bezpośrednio związana z incydentem, w którym dwóch uciekinierów z Korei Północnej wysyłało z terytorium Korei Południowej, za pomocą balonów, propagandowe ulotki, gazety i pieniądze do mieszkańców północnej części Półwyspu Koreańskiego.
Na samych groźbach ze strony Kim Jo Dzong się jednak nie skończyło. We wtorek Koreańczycy z północy wysadzili w powietrze biuro łącznikowe z Koreą Południową w przygranicznym mieście Kaesong. By załagodzić spór, władze z Seulu zaproponowały wysłanie delegacji do Pjongjangu. Jednak Kim Jo Dzong odmówiła, grożąc jednocześnie wprowadzeniem wojsk na wcześniej zdemilitaryzowane odcinki granicy między krajami.
Oczywiście, powodem zaostrzenia linii narracyjnej Pjongjangu wcale nie jest żadna afera z balonami. To był zaledwie pretekst. Przypomnieć bowiem należy, że po dwóch spotkaniach Kim Dzong Una z Donaldem Trumpem, strony nie osiągnęły porozumienia. Od tego momentu Korea Północna wróciła do polityki demonstracji swojej siły. 4 maja 2019 roku odbyły się testy pocisków rakietowych krótkiego zasięgu, co było sprzeczne z dwustronną umową wojskową zawartą z Koreą Południową. 14 grudnia 2019 roku przeprowadzono kolejny test rakietowy na poligonie w Sohae. Następnie, już w czasie pandemii COVID-19, dokonano czterech testów rakietowych, w których łącznie wystrzelono dziewięć pocisków krótkiego zasięgu (ostatnie dwa w teście z dnia 29 marca 2020 roku).
Tak więc nie jest tak, jak sugerują niektórzy komentatorzy, że zaostrzenie narracji w polityce międzynarodowej nastąpiło wraz z tymczasową (jak na razie) zmianą kierownictwa w Korei Północnej. Siostra Kim Dzong Una kontynuuje jedynie wcześniej obraną drogę. Zaostrzenie relacji z Seulem (a w konsekwencji z Waszyngtonem, co zapewne jeszcze nastąpi) nie zależy od tego, kto aktualnie wydaje rozkazy w Pjongjangu. Pisałem o tym w poprzednim, majowym tekście opublikowanym na bithub.pl, w którym padła również teza:
„(…) w kwestii związanej z Koreą Północną, najbardziej prawdopodobną wersją przyszłości jest taka, w której reżim z północy kolejny raz doprowadzi do zaognienia relacji z Waszyngtonem”
W tekście tym (link poniżej) została opisana historia wojny koreańskiej (która formalnie wciąż trwa), a także całe, współczesne geopolityczne tło związane z Półwyspem Koreańskim wraz z jego znaczeniem dla Chińskiej Republiki Ludowej oraz Stanów Zjednoczonych i Japonii. Dlatego, jeśli komuś temat jest obcy, a chciałby swoją wiedzę nieco pogłębić, zapraszam do lektury:
Wracając do ostatnich, opisanych wyżej wydarzeń i ewentualnych konsekwencji. Niewątpliwie należy teraz spodziewać się przyśpieszenia w relacjach Pjongjang-Seul oraz Pjongjang-Waszyngton. Bowiem to Amerykanie są gwarantem południowokoreańskiego bezpieczeństwa. I będą musieli jakoś zareagować. Jeśli tego nie zrobią, może to oznaczać początek rozpadu całej architektury bezpieczeństwa, zbudowanej przez Stany Zjednoczone na Dalekim Wschodzie (powiązania i sojusze z: Japonią, Tajwanem, Koreą Południową, Malezją, Indochinami, Wietnamem, a może nawet z Australią). Tymczasem…
Wrażliwy hegemon
Stany Zjednoczone przygotowujące się do wyborów prezydenckich, zostały ogarnięte chaosem oraz protestami w związku ze śmiercią zatrzymanego przez policję przestępcy. Zbyt ostra i nieodpowiednia reakcja białego funkcjonariusza przyczyniła się do zgonu czarnoskórego Georga Floyda. Różnica koloru skóry obu mężczyzn stała się powodem licznych protestów, zamieszek i zantagonizowania społeczeństwa w USA. Incydent ten został bowiem wykorzystany jako przykład rasizmu.
Niezależnie od tego, kto i w jakim celu wykorzystał to zdarzenie, jedno jest pewne. Napięta sytuacja wewnętrzna w Stanach Zjednoczonych może wydawać się dobrą okazją do wywołania dodatkowej presji z zewnątrz. Zajęty własnymi sprawami Waszyngton może nie być gotowy do udzielenia wsparcia dla swoich sojuszników. W tym dla Korei Południowej. Zwłaszcza, że niedawno część US Navy została niejako uziemiona z powodu pandemii COVID-19. Lotniskowiec USS Theodore Roosevelt dopiero 5 czerwca 2020 roku wrócił na Pacyfik po kilkutygodniowej kwarantannie, którą objęto jego załogę. Wspominając o koronawirusie nie można nie wspomnieć o tym, że pandemia bardzo mocno uderzyła w USA i ich gospodarkę.
Jednocześnie 16 czerwca 2020 roku prezydent Donald Trump zapowiedział wycofanie części amerykańskich wojsk z Republiki Federalnej Niemiec. To również jest przez niektórych odbierane jako przejaw słabości. Warto również zwrócić uwagę na kwestie ekonomiczne, bowiem trudny okres przeżywa amerykański sektor łupkowy, który nie notuje dobrych wyników z uwagi na niskie ceny ropy i gazu.
To wszystko oraz fakt, że przez wyborami urzędujący prezydent Donald Trump nie będzie skłonny do podejmowania radykalnych i ryzykownych działań, może ośmielać wszystkich większych graczy na arenie międzynarodowej: Berlin, Mokwę, Paryż, a także Pekin.
Północnokoreański lewar Chin
Trzeba pamiętać, o czym pisałem szerzej w poprzednim tekście, że Chińska Republika Ludowa wysługuje się niejako Koreą Północną w celu wywierania presji na Stany Zjednoczone i jej sojuszników. Bowiem, co należy podkreślić, potęga USA i przewaga Amerykanów nad Chinami leży m.in. właśnie w systemie sojuszy. Gdyby Chińczykom udało się podważyć wiarygodność Waszyngtonu, jako gwaranta bezpieczeństwa, wówczas mogłoby to doprowadzić do rozpadu całej architektury bezpieczeństwa budowanej latami przez Amerykanów. Pekin stara się to osiągnąć poprzez kierowanie gróźb (za pośrednictwem Pjongjangu) w stosunku do Korei Południowej. Ma to większe szanse powodzenia właśnie w sytuacji, gdy hegemon jest osłabiony i być może niezdolny do odpowiednio silnej reakcji. Być może z takim właśnie momentem mamy aktualnie do czynienia.
Należy się poważnie zastanowić nad tym, czy przypadkiem kolejne miesiące nie przyniosą jeszcze ostrzejszych deklaracji oraz działań ze strony władz Korei Północnej. W efekcie tego, Korea Południowa będzie musiała się zmierzyć z olbrzymią presją. Niemniej, w mojej opinii, Seul zwyczajnie będzie musiał przetrwać do listopada, kiedy to Amerykanie niechybnie wrócą na Pacyfik (nawet nowy prezydent nie oznacza zmiany strategii). I wówczas będą chcieli udowodnić Chinom, Korei Północnej, a zwłaszcza swoim sojusznikom (tj. Japonia i Korea Południowa), kto tak naprawdę rozdaje karty na wodach zachodniej części Oceanu Spokojnego.
Białoruski szach
Amerykanie nie borykają się jednak tylko z jednym przeciwnikiem i jednym problemem. Są również bardzo mocno zaangażowani w rywalizację z Federacją Rosyjską, która to rywalizacja uwidacznia się zwłaszcza w Europie Środkowo-Wschodniej. By myśleć o zwycięstwie z Moskwą (czym byłoby to zwycięstwo, o tym w innym tekście), Amerykanie muszą tu (w Europie Środkowej) być. Jednocześnie uniemożliwienie Berlinowi i Moskwie stworzenia Eurosji (lub Eurazji) jest dla Stanów Zjednoczonych aktualnym priorytetem. Jeśli Niemcy i Rosja wyparłyby USA z Europy oraz osiągnęły cel w postaci Unii od Władywostoku po Lizbonę, wówczas Waszyngton przegrałby na całej linii. Również z Chinami. Ta teza musiała tutaj wybrzmieć, choć jej rozwinięcie zasługuje na odrębny tekst.
Z tych powodów, Stany Zjednoczone muszą angażować się na dwóch teatrach działań jednocześnie. W Europie oraz na Dalekim Wschodzie. Oprócz tego warto pamiętać, że US Army wciąż zaangażowana jest mocno w Azji Centralnej (Afganistan) oraz na Bliskim Wschodzie (skąd Donald Trump próbuje się wycofać). Nie wspominając o innych licznych, mniej istotnych kierunkach (Afryka).
Tak więc aktualna wrażliwość Stanów Zjednoczonych, spowodowana głównie trudnościami wewnętrznymi, zostanie prawdopodobnie wykorzystana również przez Federację Rosyjską. W jaki sposób? Przez ostatnie dwa lata obserwujemy pewnego rodzaju walkę pomiędzy USA a Rosją o wpływy na Białorusi. O potrzebie podjęcie tego rodzaju wyzwania pisałem jeszcze zanim się to zaczęło na swoim blogu (na kilka miesięcy przed tym, gdy Amerykanie przerwali „ciszę” dyplomatyczną i wysłali swoich dyplomatów do Mińska). Niemniej, Aleksandr Łukaszenka od kilku miesięcy, niczym wytrawny gimnastyk, balansuje na linie. Pomimo ogromnej presji wywieranej przez Moskwę (pamiętamy odcięcie dostaw gazu i ropy na Białoruś w przełomie 2019/2020). Niemniej, białoruskiego dyktatora czeka kolejne wyzwanie, bowiem w sierpniu nadchodzą wybory prezydenckie na Białorusi. I mogą to być pierwsze wybory w tym kraju, w których wynik nie jest wcale pewny. Kreml postarał się o wypromowanie sił opozycji politycznej i być może przygotowuje się do legalnego przejęcia władzy w Mińsku. Byłoby to olbrzymim zagrożeniem nie tylko dla całej tzw. Wschodniej Flanki NATO, ale i dla Polski.
Bowiem co wymaga podkreślenia, Białoruś Aleksandra Łukaszenki stanowi dla Warszawy bufor bezpieczeństwa. Białoruski dyktator nie dopuszcza do powstania na terytorium swojego kraju stałych baz wojskowych Federacji Rosyjskiej. Dzięki temu Rosjanie nie mogą skutecznie zagrozić Warszawie. Gdyby Kreml przejął władzę w Mińsku i wprowadził np. 1 Gwardyjską Armię Pancerną na Białoruś, wówczas Rosjanie uzyskaliby możliwość teoretycznego uderzenia stamtąd aż w trzech kierunkach:
- północnym: na Litwę oraz Łotwę (NATO),
- zachodnim, na Polskę (NATO)
- południowym, na Ukrainę (nieformalnego sojusznika i protegowanego USA).
Nie chodzi tutaj nawet o to, że Rosjanie chcieliby wypowiedzieć otwartą wojnę USA i NATO. Sam fakt zagrożenia uderzeniem w tych trzech kierunkach na raz, stawia Pakt Północnoatlantycki i USA (jako gwaranta i lidera) w bardzo niekomfortowej sytuacji. Sojusznicy musieliby wówczas zebrać obronę na trzech frontach na raz, przed jedną armią ulokowaną strategicznie na środku szachownicy. Tymczasem wydaje się, że jak na razie, Wschodnia Flanka NATO nie dysponuje taką siłą, by równocześnie osłonić państwa bałtyckie, zagrozić Kaliningradowi, zablokować kierunek na Warszawę, a do tego wesprzeć okrążonych wówczas ze wszystkich stron Ukraińców.
Reasumując. Dzięki wejściu na Białoruś, Moskwa mogłaby uzyskać olbrzymi atut negocjacyjny w rozmowach z Waszyngtonem. Jednak temat geostrategicznego i geopolitycznego układu sił w Europie Wschodniej z pewnością rozwinę w innym wpisie. Niemniej z uwagi na fakt, iż jeszcze tego nie zrobiłem, należało pokrótce wspomnieć o najważniejszych aspektach zagadnienia.
Gorąca druga połowa 2020 roku
Mając to wszystko na uwadze, należy spodziewać się, że pochłonięte wewnętrzną walką polityczną Stany Zjednoczone, mogą zostać poddane próbie przez graczy z zewnątrz. Już w tej chwili przymiarki do tego obserwujemy na Półwyspie Koreańskim. Chińczycy rozpoczęli również dość agresywną kampanię przeciwko Indiom (potencjalnemu stronnikowi USA). Chińska armia wkroczyła na sporny teren w rejonie Kaszmiru. Od kilku dni trwają tam wojskowe manewry i dochodzi do bójek między chińskimi i indyjskimi żołnierzami (dwa dni temu zginęło 20 Hindusów, a Chiny poinformowały o 43 rannych lub zabitych).
O ile jednak Chińczycy mogą wywierać presję na Amerykanów jedynie na Dalekim Wschodzie (również poprzez wojnę handlową z Australią, która jest niezwykle podatna na naciski z Pekinu), o tyle Rosjanie mają o wiele więcej możliwości. W ich gestii leży odmrażanie i zamrażanie konfliktu w Donbasie. Kreml ma też bardzo silne wpływy na Białorusi oraz posiada twarde lewary na ten kraj w postaci umów na dostawy gazu i ropy. To zaś może pomóc w trakcie sierpniowych wyborów prezydenckich. Niewykluczone są też działania hybrydowe przeciwko Bałtom (w tym przeciwko neutralnej Finlandii). Federacja Rosyjska jest również mocno zaangażowana na Bliskim Wschodzie, gdzie z jednej strony pomaga w stabilizacji Syrii, z drugiej próbuje zdestabilizować Zatokę Perską. Moskwa wspiera nadto jedną ze stron w wojnie domowej w Libii.
Niewątpliwie, o swoje interesy będą chcieli również zawalczyć Francuzi, Niemcy, ale także poważniejsi gracze w innych regionach świata. Zwłaszcza Irańczycy, Turcy czy Pakistańczycy. Wszyscy oni widzą bowiem aktualną wrażliwość hegemona.
Dlatego po listopadowych wyborach prezydenckich w USA, Amerykanie mogą zastać nieco inną rzeczywistość na globalnej szachownicy. Będzie to wymagało bardzo stanowczych działań. Rok 2020 zapowiada się jako preludium do właściwej, dość bezpardonowej gry na arenie międzynarodowej. Jeśli ktoś uważa, że ostatnie lata były ciekawe, to niech lepiej zapnie pasy by przygotować się na to, co przyniesie trzecia dekada.
Krzysztof Wojczal – autor geopolitycznego bloga krzysztofwojczal.pl, a także książki z tej samej dziedziny, która ukaże się jesienią 2020 roku (roboczy tytuł: „Trzecia Dekada”).