Seria uderzeń na granicy, porozumienie Trumpa złamane. Azja znów w ogniu

Seria uderzeń na granicy, porozumienie Trumpa złamane. Azja znów w ogniu

W nocy z niedzieli na poniedziałek doszło do gwałtownego wybuchu walk na granicy tajsko-khmerskiej. Jak zawsze – obydwie strony oskarżyły się nawzajem o złamanie zawieszenia broni. W ten sposób porozumienie pokojowe, jakie Tajlandia i Kambodża wynegocjowały przy pośrednictwie (i zachętach, niekiedy dość szorstkich) Donalda Trumpa, zawisło na skraju niebytu.

Jak zwykle w przypadku dynamicznie rozwijającej się sytuacji, wiele szczegółów jest niejasnych, zaś przekaz informacyjny z oficjalnych źródeł ma charakter w dużej mierze propagandowy – i przez to ograniczoną wiarygodność. Tajlandia twierdzi, że Khmerowie łamali porozumienie, po cichu rozmieszczając dodatkowe oddziały w sferze przygranicznej, wzmacniając też i przybliżając do granicy stanowiska artylerii dalekiego zasięgu.

Jak podała tajska armia, to właśnie użycie tej artylerii przez oddziały khmerskie było pierwszym aktem nowej wojny. W wyniku ostrzału zginąć miało dwóch tajskich żołnierzy, zaś siedmiu zostało rannych. W reakcji na to Tajowie rozpocząć mieli ewakuację strefy przygranicznej, a także poderwać w powietrze swoje samoloty bojowe. Tajskie F-16 dokonały bombardowań pozycji oddziałów, baz logistycznych i punktów dowodzenia sił zbrojnych Kambodży.

W poniedziałek tajska armia rozpoczęła też zaczepne działania lądowe, zajmując sporną wioskę Pairachan. Naturalnie Khmerzy uznali ten atak za całkowicie bezprawną agresję. Według Kambodży, to Tajlandia dopuściła się niesprowokowanego uderzenia po kilku dniach wymiany ognia na granicy o (relatywnie) niskiej intensywności.

Tajlandia i Kambodża wracają do „tańca”

Co symptomatyczne, walki wybuchły na tych samych odcinkach granicy, na których doszło do nich w lecie tego roku. Zarówno Kambodża, jak i Tajlandia twierdzą, że mają wyłączne prawo do stanowiących cenne zabytki pozostałości świątyni Prasat Ta Muen Thom czy Preah Vihear. Dodatkowo, choć większość granicy między tymi krajami pokryta jest dziką, nieprzebytą dżunglą, niektóre tereny (właśnie te sporne) cechują się nieco większą liczbą ludności oraz połączeniem ze światem przez nieliczne w tym regionie drogi.

Próbą trwałego unormowania sytuacji było porozumienie, które przy ogromnym nacisku Donalda Trumpa obydwie strony podpisały na szczycie w Kuala Lumpur, w październiku tego roku. Porozumienie to określano jako „pokojowe”, choć walki toczyły się bez wypowiedzenia wojny przez którąkolwiek ze stron. Aby przekonać zwaśnione kraje, Trump sięgnął po swój ulubiony argument, tj. cła, w rezultacie czego obydwie strony nie chciały być postrzegane jako te, które stały na drodze do rozejmu.

Mimo to porozumienie, zawarte w dużej mierze na warunkach status quo, nie rozwiązywało żadnej z fundamentalnych przyczyn sporu terytorialnego. Ani Kambodża, ani Tajlandia nie były nim w związku z tym usatysfakcjonowane. W istocie nie jest zatem zaskakujące, że porozumienie przetrwało raptem półtora miesiąca, zaś obydwie zainteresowane kraje – jeśli tylko mogą zrzucić odpowiedzialność za ponowny wybuch konfliktu na adwersarza – z ochotą o nim zapomniały.

Dziękujemy, że przeczytałeś/aś nasz artykuł do końca. Obserwuj nas w Wiadomościach Google i bądź na bieżąco!