Porozumienie nuklearne Iran-USA? 'Zegar tyka’. Co ustalono w Omanie?
Zakończyła się pierwsza tura negocjacji, które rozpoczęły Iran i USA. Pierwsza – zarówno w odniesieniu do obecnych rozmów, jak i pierwsza od dawna w ogóle. Miały one miejsce w Maskacie, stolicy Omanu, który też pośredniczył w ich organizacji. Ich przedmiotem jest oczywiście irański program nuklearny – i jego szersze konsekwencje.
Jak należy je ocenić? Za sukces należy uznać przede wszystkim fakt, że negocjacje się odbyły. Ameryka i Iran oficjalnie nie rozmawiają ze sobą, i to od lat (ostatni taki przypadek miał miejsce w 2018 r.). Jeśli już, to ma to miejsce nieoficjalnie, a najczęściej i tak przez pośredników. Tymczasem tym razem obydwa kraje nie tylko wysłały swoich przedstawicieli na spotkanie, ale jeszcze przyznały się do tego publicznie.
W negocjacjach uczestniczyć mieli Steve Witkoff, wysłannik amerykańskiego rządu ds. Bliskiego Wschodu, oraz Abbas Araghchi, minister spraw zagranicznych Iranu. W znaczącej części pośredniczył w nich Badr bin Hamad Al Busaidi, minister spraw zagranicznych Omanu. Witkoff i Araghchi mieli jednak też porozmawiać tez ze sobą bezpośrednio. Uzgodniono również kontynuowanie rozmów. Dlaczego to znaczące?
Dotąd wzajemne kontakty dla obydwu stron oznaczały utratę twarzy, przynajmniej w odniesieniu do oczekiwań społecznych. Publiczne przyznanie do ich nawiązania sugerować ma, że ich atmosfera faktycznie była dobra. Irańska telewizja określiła je jako konstruktywne, zaś w oświadczeniu Białego Domu nazwano je „bardzo pozytywnymi”. Fakt braku wzajemnych gróźb można uznać niemal za kurtuazję.
Iran, Ameryka i katalog rozbieżności
Może to sugerować, że obydwie strony widzą chociaż mglistą perspektywę kompromisu, który zarówno Iran, jak i Stany Zjednoczone byłyby w stanie politycznie przełknąć. Oczywiście, oczekiwania obydwu stron nie mogłyby być bardziej rozbieżne. Co więcej – obserwując z perspektywy osoby trzeciej, niezwiązanej z którąkolwiek ze stron, trudno odmówić określonego marginesu racji obydwu krajom.
Iran rozwija swój program nuklearna, oficjalnie w celu cywilnym. Powszechna jest opinia (również w samym Iranie), że jego faktycznym celem jest broń atomowa. Trudno się jednak w istocie Irańczykom dziwić. Ich nemezis, czyli Izrael, głowice atomowe bowiem posiada. Ma ją także nie zawsze przyjazny sąsiad, jakim jest Pakistan. Ogółem, Iran jest otoczony przez państwa mu strategicznie nieprzyjazne.
Pośród irańskich kręgów rządowych żywe są także obawy o próby destabilizacji dość wybuchowej sytuacji społecznej w kraju. W kalkulacjach Teheranu, jedynie faktycznie dysponowanie bronią nuklearną może dać temu krajowi gwarancję niezależności i nienaruszalności. A także – możliwości adekwatnego odwetu w przypadku wrogiego uderzenia (najbardziej prawdopodobne jest ono ze strony Izraela).
Obawy obecnych i nieobecnych
Wszystko to sprawia, że Iran można zrozumieć. Można jednak też zrozumieć USA, dla których broń atomowa w rękach ajatollahów i Pasdaranu to nie tylko żywotne zagrożenie dla ich własnych baz oraz interesów na Bliskim Wschodzie. To także budząca ogromny niepokój perspektywa, że ładunki jądrowe trafią w ręce grup terrorystycznych, szeroko wspieranych przez Iran w ramach tzw. Osi Oporu.
Stany Zjednoczone są także „blisko” związane z Izraelem (zwłaszcza przez wpływ lobbystyczny tego kraju na amerykańskich polityków). Zaś dla Izraela perspektywa Iranu uzbrojonego w głowice nuklearne jawi się jako apokaliptyczna groźba. Tym bardziej, że ten ostatni ma środki ich przenoszenia, i udowodnił, że jest w stanie dosięgnąć celów w Izraelu. Podobnie irańską broń atomową postrzega się w Arabii Saudyjskiej.
Wszystko to sprawia, że osiągnięcie faktycznego porozumienia może być trudne. I będzie wymagało istotnych kompromisów od obydwu krajów (a także od formalnie nieobecnego Izraela). Sam fakt, że mimo to politycy z obydwu krajów zdają się dostrzegać na to szansę, można uznać za obiecujący. Kolejna runda rozmów odbędzie się 19. kwietnia.