„Polska winna kolonializmu przeciw Afryce!”. Finansowana z podatków instytucja 'edukuje’
Czas potępić Polskę za zbrodnie kolonializmu i imperializmu! I przyznać Afryce moralne zadośćuczynienie za wyrządzone jej krzywdy. To w końcu takie modne – wszelkie możliwe instytucje kultury na Zachodzie prześcigają się w deprecjonowaniu swojego dziedzictwa historycznego i właśnie kulturowego. Oczywiście, drobny szkopuł w tym, że Polska żadnych kolonii w Afryce nigdy nie miała… Ale to żaden problem – chciała mieć, więc to wystarczy, Przynajmniej zdaniem Muzeum Etnograficznego w Warszawie i zatrudnionych tam orłów.
W języku umiarkowanie potocznym usłyszeć można niekiedy zwrot – z góry przepraszając P.T. Czytelników – „wykonywania sobie intelektualnego autofellatio„. Oznacza to, jak nietrudno zgadnąć, próbę połechtania swej własnej osoby, jej przymiotów, moralnych przewag, reprezentowanego przez nią zdania, argumentów czy dokonań. Owo „intelektualne autofellatio” nie jest bynajmniej zjawiskiem ograniczonym do indywidualnych osób – równie skłonne do oddawania się mu są całe zbiorowości.
A co jeśli chodzi o o antytezę tego pojęcia? Wydaje się, że nie wykształciła się jeszcze jakaś jego wersja, która byłaby popularna – a przynajmniej nie taka używająca słownictwa parlamentarnego. Samo jednak zachowanie polegające na demonstracyjnym pluciu komuś do zupy i wyszukiwaniu brudów na srebrach rodowych jest w oczywisty sposób równie rozpowszechnione. Nawet jeśli tych brudów tam nie ma – wystarczy je dyskretnie dorysować, by już móc się oburzać nierozliczoną przeszłością.
Polska kultura, rzekomo w okowach „schematów”
W pewien sposób wyjątkowej rzeczy dokonało właśnie Państwowe (!) Muzeum Etnograficzne w Warszawie. Owa utrzymywana z pieniędzy podatników instytucja zorganizowała otóż wystawę, i to wielce szczególną. Można bowiem odnieść wrażenie, że organizatorzy tejże wystawy zdołali w praktyczny sposób połączyć cechy zarówno pierwszego z omawianych zjawisk (naturalnie wobec samych siebie i prezentowanej przez siebie wizji świata), jak i jego antytezy – właśnie w stosunku do utrzymujących ich podatników.
Wystawa ta ma tytuł „Wybielanie”. Kontekst jest oczywisty – we współczesnym dyskursie postępowym, zbliżonym do tzw. woke’izmu, wszystko, co ma związek z białym człowiekiem, jest z samej swej istotny i bez konieczności dodatkowego udowadniania złe, brudne i skażone. Dla odmiany, wszystko co „czarne” lub „brązowe” – samo z siebie jest czyste, szlachetne i nieskalane. Na samym odwołaniu się do kontekstu organizatorzy wystawy, w ich własnym założeniu zapewne „odważnej” i „prowokującej”, jednak nie poprzestali.
Wyjaśnili bowiem wprost, że ich celem jest „autokrytyczne spojrzenie […] na swoją przeszłość”, którego efektem ma być „ukazanie kolonialnych schematów oraz próba zmierzenia się z nimi”. Na czym konkretnie miałaby polegać – prócz, jak się należy spodziewać, transferów finansowych w określonym kierunku – próba „zmierzenia się” z przeszłością, tego nie sprecyzowano. Zupełnie wyraźny jest natomiast pogląd, którego przyjęcia autorzy wystawy oczekują akceptacji od widzów.
Komu wolno się różnić, a komu nie
Piszą oni bowiem – w tonie moralnego potępienia, które ma być samo z siebie zrozumiałe – że dla Polski doby XIX i większości XX wieku czarni byli kimś „odmiennym”. Czy „egzotycznym”. Odrobinę ciężko jest tutaj dyskutować z faktami – dokładnie tak bowiem było, Polska nie była tutaj wyjątkiem. To jednak nie jedyny aksjomat, którego domagają się oni akceptacji. Krytykują bowiem także „wartościowanie” pozaeuropejskich cywilizacji, jakby było to coś samo z siebie złego.
Oczywiście tylko w kontekście faktycznie mierzalnych czynników rozwoju cywilizacyjnego, sami nie mają bowiem problemu z wartościowaniem cywilizacji europejskiej (jako tej „kolonialnej”). Idą zresztą dalej, określając ją jako „tzw. »cywilizacji białego człowieka«”. Termin ten, w opisie ujęty jednocześnie w cudzysłowie i z przedrostkiem 'tzw.’, stanowi tutaj niemal overkill w podkreślaniu, jak bardzo idea ta jest z punktu widzenia wydźwięku wystawy.
Funkcjonowanie Polaków w kolonialnym systemie wiązało się między innymi z naśladowaniem imperialnych wzorców. Próbowali oni zaznaczyć swoje miejsce w zachodniej kulturze i potwierdzić swoją przynależność do tzw. „cywilizacji białego człowieka”. Aby ugruntować swoją pozycję, należało m.in. zdefiniować Czarnych jako odmiennych, czy wręcz obcych. Służyły temu naukowe i muzealne praktyki, które opierały się na egzotyzacji oraz wartościowaniu cywilizacji pozaeuropejskich jako słabiej rozwiniętych.
Do tego dochodzą naturalnie smaczki w rodzaju pisania pojęcia białego człowieka małą literą, ale czarnego już oczywiście z wielkiej. Ot, taka praktyka, w ogólnie nie mająca nic wspólnego z rasizmem (wystarczy wyobrazić sobie, jaki ryk podniósłby się, gdyby postąpiono na odwrót i to białego zapisano wielką literą, czarnego zaś małą). Czy „współpraca z mieszkańcami Afryki żyjącymi w Warszawie”. Zupełnie jakby na własnej skórze czuli oni brutalność nieistniejących nigdy polskich wojsk kolonialnych w XIX wieku…
Polska nie miała kolonii? Oj tam…
Tytułem wyjaśnienia, Polska kolonii afrykańskich rzeczywiście nigdy nie miała. Z dzisiejszego punktu widzenia, na całe szczęście nie miała – biorąc pod uwagę generacyjne koszty, jakie ich założenie i utrzymanie przyniosło wielu krajom zachodniej Europy. Nie znaczy to, że nie miała ich w ogóle – będące lennikiem dawnej Rzeczypospolitej Księstwo Kurlandii i Semigalii podejmowało swego czasu próby nieśmiałej kolonizacji wysepek w obszarze Indii Zachodnich (czyli Karaibów).
Sami zaś Polacy – czy wówczas jeszcze jedynie ludność etnicznie i kulturowo polska – kolonizowali w okresie Średniowiecza i wczesnej epoki nowożytnej najbliższe regiony, jak Podlasie, Polesie, Podole, Wołyń czy część Pomorza. W latach międzywojennych funkcjonowała także w II RP Liga Morska i Kolonialna. Istniały nawet wstępne plany, by odkupić od Francji Madagaskar. Pytanie jednak – co z tego? W myśl narracji serwowanej przez autorów wystawy „Wybielanie”, kolonizacja jest czymś inherentnie straszliwym i moralną potwornością. Doprawdy?
Próżno zarówno u nich, jak i u całej reszty współczesnego świata kultury spod sztandaru „woke” szukać potępienia historycznych ekscesów popełnianych przez kogokolwiek innego niż białe kraje kręgu zachodniego Chrześcijaństwa. Tymczasem warto pamiętać, że bynajmniej nie wyróżniały się one brutalnością – a jeśli już, to nie ad minus.
Afryka, co cierpiała pod jarzmem kolonizatorów
Wystawa skoncentrowana jest na Afryce – zatem może warto wspomnieć, że to właśnie w Afryce wojny i konflikty dalece przerastały swoją zaciekłością i okrucieństwem te europejskie. Z prostego powodu – ograniczony areał ziem uprawnych oraz innych zasobów rolnych (np. zwierzyny hodowlanej i łownej), w połączeniu z niskim stopniem rozwoju technik uprawy sprawiały, że standardem były tam intensywne konflikty lokalne o dostęp do tych zasobów. Stawką było, oczywiście, zdobycie pożywienia i przetrwanie.
Cel i charakter prowadzonych tam walk sprawiały, że nie wykształcił się tam powszechny obyczaj brania pokonanego przeciwnika do niewoli. Nie opłacało się – i tak bowiem nie starczyłoby dla nich jedzenia. Zwycięzcy w toczonych w Afryce przed przybyciem Europejczyków wojnach plemiennych zwyczajowo wyrzynali więc wszystkich pokonanych, w tym także dzieci i starców. A czasem nawet zwierzęta i inwentarz. Dopiero rozwój handlu niewolnikami (gł. przez Arabów, na całe stulecia przed Europejczykami) zaoferował tutaj „alternatywę”.
Tego jednak w Państwowym Muzeum Etnograficznym w Warszawie widz w oczywisty sposób się nie dowie. Psuło by to wysiłki organizatorów, tak bardzo pragnących, by polska kultura poddała się ich „dekolonizacji”.