
Kanada zawiera sojusz z UE, obiecuje sfinansować zbrojenia — ale może nie mieć z czego
Zaledwie dwa dni temu informowano, że Kanada zawarła właśnie porozumienie o charakterze obronnym z Unią Europejską. Twierdzi przy tym, że jest w stanie wywiązać się ze swoich zobowiązań finansowych dotyczących obronności — która przez dłuższy czas stała na szarym końcu priorytetów kanadyjskich władz federalnych. Mimo to, sprawa może nie być taka prosta — dokładnie bowiem właśnie te źródła, które Ottawa chce w tym celu wykorzystać, mogą stać się dla niej politycznym zagrożeniem.
Z uwagi na fakt, że zarówno Kanada, jak i większość państw UE należy do NATO, zawarty układ nie mógł stanowić w sensie formalnym wewnątrz-natowskiego sojuszu militarnego. Dodatkowym źródłem komplikacji jest tu też fakt, że Unia Europejska jest zaledwie organizacją międzynarodową, nie zaś superpaństwem europejskim (mimo, że brukselscy urzędnicy mają manierę ignorowania tego faktu i zachowywania się, jakby stanowili rząd Europy).
Zamiast tego umowa, które Kanada podpisała z Unią stanowi w teorii porozumienie o „partnerstwie w dziedzinie bezpieczeństwa”, które ma się wyrażać m.in. we współpracy w zakresie pozyskiwania sprzętu militarnego oraz inwestycji w przemysł zbrojeniowy. W jego ramach, Kanada miałaby móc uczestniczyć w wewnątrzunijnych programach, takich jak wart 150 miliardów euro program wspólnych zakupów uzbrojenia Security Action for Europe (SAFE).
Dodatkowo układ przewiduje także współpracę w dziedzinie cybernetycznej, wzajemne dzielenie się informacjami z zakresu bezpieczeństwa, reagowanie na „niekontrolowany” postęp technologiczny, i inne formy. Oczywiście to wszystko nie stanowi celu właściwego. Faktyczny cel obydwu zainteresowanych stron był bowiem jasny i zupełnie inny — miał stanowić sygnał militarnego zbliżenia Kanady z UE oraz wyraz politycznego sojuszu skierowanego przeciw USA i krokom administracji Trumpa.
Pokazać sprawczość i niezależność
Kanada pod rządami niedawno (znów) wybranej Partii Liberalnej, tyle że pod (nieco) odświeżonym szyldem (tj. pod przywództwem premiera Marka Carneya, który zastąpił niepopularnego Justina Trudeau) manifestacyjnie sygnalizuje w ten sposób swoją niezależność w dziedzinie militarnej od Stanów Zjednoczonych. Sygnał ten wydaje się cokolwiek na wyrost (Kanada nie jest w stanie szybko się od nich w tej kwestii uniezależnić), dla Carneya liczy się tu jednak optyka.
Kanadyjski premier deklaruje przy tym, że Kanada jest w stanie sfinansować zobowiązania wynikające ze współpracy w dziedzinie zakupów uzbrojenia z UE — a także ze świeżo powziętych na szczycie NATO w Hadze decyzji dot. przeznaczania co najmniej 5% PKB na obronność. Problem w tym, że nie będą to małe kwoty, a tymczasem Kanada już i bez tego zmaga się z napiętym budżetem oraz wyzwaniami ekonomicznymi, zwłaszcza w kontekście narastających barier w dostępie do rynku amerykańskiego.
Carney twierdzi jednak, że ma rozwiązanie. Zobowiązania zbrojeniowe — oceniane na 110 miliardów dolarów — sfinansuje z przychodów z eksploatacji zasobów mineralnych. Pokłady tych Kanada faktycznie ma duże. Dodatkowo w okresie długoletnich rządów Trudeau ich wydobycie niejednokrotnie utrudniano lub blokowano ze względów polityczno-ideologicznych, pod forsowanymi przez b. premiera hasłami ekologiczno-klimatycznymi. Jest więc do czego sięgać.
Kanada się „rozejdzie”…?
Rzecz jednak w tym, że surowce te nie są rozproszone równomiernie po całym kraju. Ich większość znajduje się w prowincjach zachodnich i środkowo-zachodnich — takich jak Kolumbia Brytyjska, Manitoba, Saskatchewan czy (zwłaszcza) Alberta. Tymczasem w prowincjach tych — w szczególności w tej ostatniej, notującej zarazem największy wolumen przychodów z wydobycia — nasilają się głosy niechęci czy nawet wrogości wobec rządu w Ottawie.
Mieszkańcy tych prowincji narzekają, że rząd centralny Kanady esencjonalnie traktuje ich jak kolonie. Ma być, w myśl podnoszonych oskarżeń, zainteresowany głównie wyciągnięciem z nich jak największych środków finansowych, którymi zasila i dotuje gęściej zaludnione prowincje wschodnie, o których interesy ma dbać w nieporównanie większym stopniu. Już teraz powoduje to głosy argumentujące za organizacją referendum niepodległościowo. Niedawno Alberta wykonała zresztą pierwszy krok w tym kierunku.
Jaki może być skutek jeszcze większego zacieśnienia polityki fiskalnej rządu centralnego w odniesieniu do działalności wydobywczej w zachodnich prowincjach — można sobie wyobrazić. I choć scenariusz, w którym Kanada mogłaby faktycznie doświadczyć secesji, wydawać się może daleko idący, to sama możliwość jego realizacji w znaczącym stopniu podważałaby cele polityki Carneya. Tak jeśli chodzi o jej założenia uniezależnienia się od USA, jak i pod względem źródeł jej finansowania.