Nielegalni imigranci kradną domy, usuwają właścicieli – i chwalą się w tym w sieci. Reakcje na nowy trend przestępczości

Falę wzburzenia wzbudziło nagranie nielegalnego imigranta z Wenezueli, który instruował innych „azylantów”, w jaki sposób efektywnie przejmować domy należące do Amerykanów. Problem jest pokłosiem bezradności (a zdaniem krytyków – spolegliwości) władz federalnych wobec ogromnych mas nielegalnie przedzierających się przez granicę. A także obciążenia, jakie imigranci ci stanowią dla USA

Niejaki Leonel Moreno, nielegalny „uchodźca” z Wenezueli, nie narzeka na warunki życiowe. Nie tylko nie obawia się aresztu deportacyjnego, ale też szeroko udziela się w mediach społecznościowych. I instruuje innych nielegalnych imigrantów, w jaki sposób „radzić” sobie po przedarciu się przez granicę. Na przykład – prócz żebractwa czy wyłudzania zasiłków – kradnąc domy rodowitym mieszkańcom.

Jak twierdzi nielegalny influencer, nic prostszego – należy znaleźć jedynie opuszczony dom (co może oznaczać także taki, który właściciele „opuścili”, na przykład jadąc do kogoś w odwiedziny na kilka dni). Następnie wystarczy się doń włamać, a potem twierdzić, że jest się „najemcą”. Nawet zresztą ordynarni squattersi w niektórych stanach są prawnie chronieni.

I voila – wrażliwe społecznie przepisy przyjęte w wielu stanach do tego stopnia chronią tzw. prawa lokatorów, że nielegalny imigrant na długie miesiące może pozostać w domu, a właściciel pozostanie na ulicy. Przynajmniej tak długo, jak długo potrwa proces – jednak by go wytoczyć, trzeba samodzielnie wynająć adwokatów. Nielegalni imigranci natomiast… dostają prawników finansowanych przez podatnika.

Co więcej, nawet korzystny wyrok nie musi oznaczać faktycznego powrotu nieruchomości. Złodzieje nieruchomości odmawiają bowiem wyprowadzki. Ot tak. A jako że przebywają w USA nielegalnie, formalnie nie mają aktywów, które można by zająć na poczet wyroku. Policyjna eksmisja jest zaś coraz trudniejsza do osiągnięcia – bo przecież „nie można biednych ludzi wyrzucać na ulice”.

Zobacz też: Dystopijne rozporządzenie Bidena, celem – zakaz tradycyjnych samochodów, próba…

Imigranci na cudzym

„Uchodźca” stwierdził, że w związku z powyższym zamiaruje uczynić „inwazje” i przejmowanie domów swoją działalnością biznesową. I zachęcał do tego innych migrantów (w niektórych przekazach medialnych z przyczyn politycznych istnieje moda, aby unikać określania tej grupy mianem „nielegalnych”, pozostawiając ją bez dookreślenia lub zastępując je mianem „nieudokumentowanych”).

Furię szerokiego audytorium w USA wyrazy zadowolenia, że jego przyjaciele, postępując wedle tych metod, zdołali ukraść już siedem domów, rugując z nich właścicieli. Były one okraszone uznanymi za świętoszkowate przechwałkami, że postępują etycznie (!) – w ten sposób „nie obciążają państwa”, które inaczej musiałoby (?) zapewnić im inne lokum.

Wielu Amerykanów nie rozumie, jakim cudem nielegalni imigranci – z prawnego punktu widzenia, przestępcy – nie tylko nie są aresztowani i/lub deportowani, ale też federalne organa ścigania zdają się zapewniać im margines bezkarności niedostępny dla rodowitych obywateli.

Zobacz też: Największy na świecie fundusz emerytalny zabiera się za Bitcoina

Korzystać z okazji, gdzie nie strzelają

Pomysł „biznesowy” nielegalnego imigranta ma oczywiście zastosowanie jedynie w niektórych, choć ludnych stanach (chodzi tu zwłaszcza o Kalifornię i Nowy Jork). Dla odmiany w niektórych stanach południa lub zachodu (jak Teksas, Floryda czy stany w dolinie rzeki Mississippi) pomysł ten byłby o tyle trudny do realizacji, że przepisy silnie chronią tam prawo obywateli do obrony swojego majątku – również z użyciem broni.

Te drugie stany znamienne są jednak także swoją restrykcyjną polityką wobec nielegalnych imigrantów, przez co ci ostatni mają tendencję do ich unikania i wybierania politycznie lewicujących, wielkich miast wschodniego i zachodniego wybrzeża. Nawet jednak w tych ostatnich kwestia nielegalnej imigracji staję się ostatnio coraz bardziej zapalnym problemem politycznym. Zwłaszcza w kontekście listopadowych wyborów.

Wielu rezydentów powyższych miast narzeka, że usługi komunalne doświadczają drakońskich oszczędności, bowiem lokalne władze przekierowują środki finansowe na utrzymanie nielegalnych imigrantów. Kontrowersje, a miejscami złość wzbudza także preferowanie tych ostatnich w dystrybucji darmowych lokali komunalnych – podczas gdy miejscowe osoby bezdomne czekają na nie bez skutku od dawna. Powodem wściekłości lokalnych obywateli jest są też dostępne tylko dla nielegalnych programy dofinansowania, pokrywane z ich podatków.

Na poziomie federalnym zaś demokratyczna administracja jest celem huraganowej krytyki republikańskich krytyków oraz członków Kongresu. Oskarżają oni ją nie tylko o niedopełnianie swoich prawnych obowiązków oraz ignorowanie konstytucji USA. Niedwuznacznie sugerują oni także, że ekipa Bidena czyni to świadomie i z premedytacją – w nadziei, że nielegalni imigranci po legalizacji (lub też po prostu głosując nielegalnie) staną się żelaznym elektoratem Partii Demokratycznej.

Może Cię zainteresować:

Komentarze