Zimna wojna. Topniejące lody odkrywają bajecznie cenne złoża. Mocarstwa zaczynają wyścig
Grenlandia – częścią USA. Tego chce Donald Trump, i – co niemal niespotykane we współczesnej komunikacji publicznej, przynajmniej w krajach zachodnich – mówi o tym otwarcie. Choć niektóry mogą być skłonni złożyć podobne twierdzenia na karb pewnej skłonności do szokowania publiki (która nieobca jest Trumpowi), to w tym przypadku prezydent USA może akurat bynajmniej nie żartować. Sprawa Grenlandii wydaje się bowiem zbyt ważna dla gospodarczej i politycznej przyszłości świata.
Niedawno wiele szumu wzbudziły niedawne wypowiedzi Donalda Trumpa, w których niedwuznacznie sugerował chęć przejęcia kontroli nad Kanałem Panamskim. Choć dla niektórych sygnał taki cokolwiek nie przystawał swoją bezpośredniością do standardów komunikacji dyplomatycznej, to błędem byłoby traktowanie tych wypowiedzi jako żartu, lub też jedynie zabiegu PR-owego.
I choć można dyskutować, czy Trump miał na myśli dosłownie to, co zadeklarował, czy też jego sugestie mają drugie dno, to cel polityki wyrażają bardzo jasno. Trump, skądinąd, wcale nie jest tu ewenementem – a jeśli już, to jedynie z tego względu, że nazwał głośno to, co inni realizują po cichu i ujmując szeregiem eufemizmów i niedomówień.
Donald Trump życzy wesołych Świąt
Podobny kazus miał miejsce raptem kilka dni później, gdy prezydent-elekt USA wyraził chęć rozciągnięcia amerykańskiej suwerenności nad Grenlandią. To wydawać się mogło jeszcze dalej oderwane od realiów relacji politycznych niż przypadek Panamy. Wszak Kanał Panamski faktycznie zbudowali Amerykanie, i przez dekady dzierżyli doń suwerenne prawa. I dalej mogą mieć podstawy do pewnych roszczeń.
Tymczasem nad Grenlandią, największą wyspą świata, Ameryka nie panowała nigdy. Terytorium to, odkryte dla świata przez Eryka Rudego oraz jego normańskich kolonistów około 982 roku, od końca Średniowiecza pozostawało pod panowaniem władców Dani i Norwegii. A gdy unia między nordyckimi krajami w wyniku historycznych zawirowań wygasła, pozostały przy tej pierwszej.
Co wspólnego mają leżące od siebie tysiące kilometrów terytoria, i to tak różne, jak Panama i Grenlandia, różniące się pod siebie nie tylko klimatem, ale też niemal pod każdym względem? Otóż łączy je wspólny mianownik, bardziej niż nieco powiązany z możliwą rewolucją – i narastającą rywalizacją – o dominację nad światowym handlem.
Zimne wody, gorąca rywalizacja
Jednym z aspektów tejże rywalizacji – potencjalnie faktycznie rewolucyjnym – jest kwestia tzw. Północnej Drogi Morskiej. Nazwą tą określa się wiodącą przez wody arktyczne najkrótszą trasę morską, która łączyłaby regiony Atlantyku i Pacyfiku. Do niedawna kwestia praktycznego wykorzystania takiego połączenia była czystą fantazją – lody Arktyki skutecznie to bowiem uniemożliwiały.
Gdyby te miały jednak stopnieć w wystarczającym stopniu, by umożliwić nawigację statkom…? Choć kwestia tego, czy tzw. zmiany klimatyczne w istocie idą w kierunku globalnego ocieplenia i zmniejszenia się powierzchni pokrywy lodowej (jeśli w ogóle mają miejsce) , daleka jest od przesądzonej i pozostaje przedmiotem usilnych debat, to sama taka możliwość budzi ogromne nadzieje.
Podobna perspektywa miałaby bowiem potencjał do tego, by zrewolucjonizować sieć światowych połączeń morskich (które, gwoli przypomnienia, obsługują transport ponad 80% dóbr). Co więcej, długofalowa, strategiczna rywalizacja Ameryki i Chin toczy się w dużej mierze właśnie o dominację nad światowym systemem połączeń handlowych.
Dominującą pozycję USA w dziedzinie gospodarczej w II poł. XX wieku łączy się – na równi ze statusem dolara jako waluty rezerwowej oraz potencjałem technologiczno-produkcyjnym – właśnie z faktem, że US Navy faktycznie kontrolowała i w dużej mierze nadal kontroluje światowe szlaki handlowe. Notabene dokładnie dzięki podobnej kontroli Wielka Brytania wypracowała sobie pozycję największego imperium świata stulecie wcześniej, w XIX w.
Obecnie – po cichu, lecz konsekwentnie – stan ten usiłują podważyć Chiny. Nie po to bynajmniej, by go „demokratyzować”, lecz samemu narzucić swą dominację.
Okno na niebo
W tym kontekście nietrudno wyobrazić sobie, jakie znaczenie miałaby kontrola nad Grenlandią. To, co może wydawać się na pierwszy rzut oka zaskakujące, to nie tyle tak otwarte wyrażenie apetytów przez Trumpa na tę wyspę, co fakt, że przecież obecnie jest ona dla USA przyjaznym terytorium. I choć Grenlandia ma własną autonomię, to jest to, formalnie, obszar Królestwa Danii, sojusznika z NATO.
Co zresztą jest podstawą ożywionej współpracy wojskowej. Dzięki niej Amerykanie mają na Grenlandii swoje bazy wojskowe – jak choćby arcyważna strategicznie baza Thule (niedawno przemianowana, z uwagi na raka poprawności politycznej, na nazwę wywodzącą się z lokalnego narzecza), w której mieszczą się m.in. radary obserwacji przestrzeni kosmicznej oraz systemu kontynentalnej obrony powietrznej północnej Ameryki.
W tej jednak autonomii Amerykanie zdają się jednak dostrzegać (zaś Trump otwarcie artykułuje) potencjał kłopotu. Grenlandia, choć liczy zaledwie kilkadziesiąt tysięcy stałych mieszkańców, zdążyła doczekać się żywych tendencji niepodległościowych. Właśnie próbą ich załagodzenia było nadanie wyspie autonomii. To jednak sprawiło, że lokalna ludność autochtoniczna zaczęła mieć więcej do powiedzenia również w kwestii współpracy międzynarodowej.
I nawiązuje ją – w sposób nie do końca w smak zarówno władzom Danii, jak i USA.
Bogactwo pod lodem
Oto bowiem na Grenlandii, cokolwiek niepostrzeżenie dla większości obserwatorów, zagościł chiński smok. Reprezentowany był przez licznych badaczy, hojnych inwestorów, uprzejmych dyplomatów – i począł zdobywać sobie wpływy, które zarówno w Europie, jak i w Ameryce, uznano za zagrożenie. Nie tylko w kontekście wielkiej polityki i geografii – ale także samej treści chińskich inwestycji.
Drugim bowiem istotnym aspektem, jaki należy rozważyć w przypadku Grenlandii, są jej zasoby naturalne. Wyspa ta mieści w swoich trzewiach ogromnie bogate złoża rud żelaza, ołowiu, złota, cynku czy uranu. Zawiera także diamenty, ropę naftową oraz metale ziem rzadkich. Słowem, minerały tak krytyczne dla współczesnego przemysłu technologicznego.
Chińskie próby zdobycia dominacji, jeśli nie wprost monopolu w dziedzinie zaopatrzenia w metale ziem rzadkich czy kilka innych pierwiastków nie są tajemnicą. Tymczasem zmniejszenie się pokrywy lodowej na Grenlandii pozwoliłoby podjąć próby ich eksploatacji – i potencjalnie stanowić dla krajów szeroko pojętego Zachodu skuteczne antidotum na dominującą pozycję Chin na tym rynku.
Z kolei gdyby chińscy wydobywcy zdołali dodać te złoża do swego portfolio zasobów, jeszcze bardziej umocniłoby to ich quasi-monopol na metale ziem rzadkich.
Arktyczny smok inwestuje – nie tylko w minerały
Stąd też nie dziwi, jakie znaczenie Grenlandia może mieć i dla Ameryki, i dla Chin (a także, potencjalnie, dla bynajmniej-nie-zjednoczonej Europy). W teorii USA nie powinny się niepokoić, skoro to sojusznicze terytorium. W praktyce jednak obawy Amerykanów, że wyspa ta może wpaść w ręce Chin, jest dość wyraźna. Chodzi tu o niewypowiadany głośno, ale jednak brak wiary w sprawczość oraz polityczną bezwzględność władz duńskich.
Mówiąc jaśniej – USA obawiają się, że Dania mogłaby się zgodzić na przyznanie Grenlandii niepodległości, gdyby jej inuiccy mieszkańcy tego zażądali. Skądinąd nie jest to obawa bez historycznych precedensów. To jednak – biorąc pod uwagę potencjalne, lecz bardzo realne zwrócenie się niepodległej Grenlandii ku Chinom – byłby ekonomiczny i geopolityczny czarny sen dla Ameryki.
Chiny aplikują tu podobny mechanizm, co w przypadku państw obszaru Pacyfiku lub Afryki środkowej i południowej. W ramach działań określanych zbiorczo jako „Polarny Jedwabny Szlak”, i stosując kombinację inwestycji, pożyczek, wpływów dyplomatycznych i osobistych (nie bez oskarżeń o korupcję) w istocie „przejmują” lokalne rządy.
Czynią to, skądinąd, w sposób nieco podobny do tego, jaki stosowały władze Związku Sowieckiego w latach 60′ i 70′ w stosunku do świeżo niepodległych państw wspomnianej Afryki.
Urok niepodległości (z delikatną pomocą „przyjaciół”)
Stąd też przejęcie Grenlandii – które na dobre zapobiegłoby podobnemu scenariuszowi – z amerykańskiego punktu widzenia byłoby ze wszech miar pożądane. Z amerykańskiego, owszem – ale z duńskiego, w żadnym wypadku. Dlaczego ten niewielki, lecz bogaty kraj miałby pozbawiać się perspektyw, które mogą przynieść przykryte lodem bogactwa Grenlandii, czy nowe szlaki handlowe?
Owszem, Dania w przemożnej mierze polega na NATO (czyli, realnie, USA) w kwestii ochrony swojego bezpieczeństwa – przede wszystkim przed Rosją. Z drugiej jednak strony, Duńczycy mają tu też powody do pewnej rezerwy wobec USA. To bowiem właśnie Amerykanie w czasie II wojny światowej „zaopiekowali się” Islandią, podówczas należącą do Danii.
Po wojnie nie zwrócili jej, zamiast tego w jej trakcie „zachęcili” mieszkańców do ogłoszenia niepodległości. Królestwo zaś naturalnie nie było (zwłaszcza tuż po wojnie) na siłach, by temu zapobiec. I choć duńskie społeczeństwo doby XX wieku wydają się mentalnie „udomowione”, zaś polityka prowadzona przez władze tego kraju stanowi ledwie cień dawnych tendencji ekspansjonistycznych i kolonialnych, to podobne akcje polityczne nie zaskarbiają politycznej sympatii ani wdzięczności.
Dlatego też trudno spodziewać się, by Dania była chętna sprzedać Grenlandię.
Grenlandia – nie na sprzedaż?
Nawet pomijając tutaj szanse rozwojowe, jakie oferować może kontrola nad tą wyspą, wydaje się to niewykonalne z przyczyn politycznych. Premier Grenlandii, Mute Egede, już zdążył oświadczyć, że wyspa nie jest na sprzedaż, zaś jakiekolwiek projekty dot. jej przyszłości w USA są wykluczone.
Biorąc zaś pod uwagę oficjalnie manifestowane przywiązanie do poszanowania demokratycznych procedur i lokalnej autonomii, jakakolwiek zgoda na sprzedaż Grenlandii byłaby dla władz duńskich dyplomatycznym samobójstwem. Tym bardziej, że akurat w tym przypadku oficjalny szacunek wobec woli autochtonów koresponduje z długofalowym interesem Danii.
Chyba, że również i w tym przypadku – podobnie jak (być może…) w kwestii Kanału Panamskiego – faktycznym celem Trumpa byłaby nie Grenlandia jako kolejny stan USA, lecz doprowadzenie do usunięcia stamtąd chińskich wpływów…?