Limit na marki własne to raczej cios w konsumenta, a nie w sieci handlowe? O tym szczególe nikt nie wspomniał
We wtorek premier Mateusz Morawiecki zapowiedział, że rząd planuje lepiej egzekwować przepis dotyczący limitu na marki własne dla sieci handlowych. Niewykluczone, że przepis zostanie nawet poszerzony. Ma to wzmocnić polskich producentów żywności. Tylko czy w praktyce ta strategia nie uderzy w kieszenie konsumentów?
Limit na marki własne będzie lepiej egzekwowany?
Premier Mateusz Morawiecki na spotkaniu z przedsiębiorcami w Kosowie Lackim zapowiedział, że rząd planuje wziąć się za lepsze egzekwowanie prawa, dotyczącego limitów na marki własne dla sieci handlowych.
Premier argumentował, że takie rozwiązanie jest korzystne dla polskich producentów, którzy mają problem z przebiciem się zarówno na rynku polskim, jak i zagranicznym. Szef rządu dodał, że celem przepisów jest również „skrócenie drogi od pola do stołu”. Polscy przedsiębiorcy, zdaniem premiera, mogą na nich tylko zyskać.
Klienci dostaną po kieszeni?
Pozornie takie rozwiązanie faktycznie wydaje się korzystne. Jednak może się okazać, że za te rozwiązania przyjdzie płacić zwykłym klientom. Dlaczego tak się może stać? Nie jest bowiem tajemnicą, że produkty sprzedawane jako marka własna, to często odpowiedniki produktów popularnych marek. Makarony, soki, słodyczy itp. są zwykle robione w tych samych fabrykach i z tych samych składników, co ich droższe odpowiedniki, w opakowaniu ze znanym logo. Wielu klientów ma tego świadomość i wybiera produkty marki własne, ponieważ są one znacznie tańsze od tych markowych. Jak możemy przeczytać w artykule na „wiadomoscispozywcze.pl” wśród dostawców produkujących dla Lidla są takie marki jak np. Dawtona, Balcerzak, Maspex, czy Animex Food. Główna konkurencja, czyli Biedronka, korzysta z takich dostawców jak np. Hortex, Łowicz, czy Bakoma. Wszystkie wymienione to polskie marki, które produkuje dla dyskontów żywność, którą sprzedają pod własnymi markami.
Może Cię zainteresować: