Fałszywy tytan w samolotach. Boeing odkrył śmieciowe części z Chin, jest nowe śledztwo FAA

  • Boeing (a przypuszczalnie także Airbus) wykorzystywały w swych samolotach części – i to takie o krytycznym znaczeniu – które rażąco nie spełniały norm wytrzymałości i bezpieczeństwa. Amerykańskie i europejskie urzędy nadzoru lotniczego otworzyły postępowania wyjaśniające.
  • Chodzi o elementy wykonane ze stopów tytanu, które pochodziły – poprzez długi szereg pośredników – od chińskich firm państwowych. Ich skład miał jednak dalece odbiegać od deklarowanego. Wedle niektórych wersji, było to wręcz aluminium, a nie tytan.
  • Przy tym wszystkim nie sposób zrozumieć, jakim cudem tak zaawansowane technologicznie firmy nie zorientowały się wcześniej, że części, które przez dłuższy czas wykorzystywały w produkcji lotniczej, tak radykalnie różnią się od zakładanej specyfikacji? I jak to świadczy o Boeingu, Airbusie i innych?

Koncernu Boeing – i tak będącego w apogeum największego od stulecia kryzysu – nie przestaje prześladować fatum. Zupełnie jakby dosłownie wszystko chciało sprzysiąc się przeciwko firmie. Tym razem jednak problem dotyczyć miał także Airbusa, i wykracza poza wewnętrzne problemy Boeinga.

Ad rem, Boeing wykrył w swoich produktach części, które nie spełniały krytycznych norm. Miało chodzić o elementy wykonane ze stopów tytanu, a pozyskane od podmiotów z Chin. Ich wyjątkowo skomplikowana droga pozyskania biec miała przez liczne podmioty pośrednie, zarówno te w samych Chinach, jak i za pośrednictwem firm tureckich i włoskich.

Rzecz w tym, że owe elementy okazały się – łagodnie ujmując – nie być tym, czym miały. Ich skład, jakość i wytrzymałość radykalnie odbiegały od wymogów. Wedle niektórych doniesień miały to być wręcz stopy aluminium, nie tytanu. To, jak fundamentalną różnicę w parametrach technicznych to oznacza, dodawać chyba nie trzeba.

Części od tysiąca pośredników

By jednak lepiej zrozumieć, jak ogromne ma to znaczenie, można dodać, że ze stopów tytanu wykonuje się tak krytyczne elementy samolotów jak dźwigary czy gniazda silników. Substandardowa wytrzymałość tych części może równie dobrze oznaczać, że samolot rozpadnie się w powietrzu. I ewidentnie uznano tę groźbę za realną.

Feralne części miały pochodzić od chińskich firm, choć ich szlak jawi się jako dalece zamotany. Włoski dostawca Titanium International Group (TIG) miał je pozyskać od Turkish Aerospace Industries (TAI). Ta z kolei kupić je miała w Chinach, od firmy Hongyuan Aviation Forging Co. (HYFC). Jest ona częścią większego konglomeratu Aviation Industry Corporation of China (AVIC).

Niezależnie od tego, Boeing oraz jego poddostawca, Spirit AeroSystems, miały bezpośrednio nabyć stopy tytanu od wspomnianej HYFC, a także Guizhou Anda Aviation Forging Co. (GAAFC) oraz Southwest Aluminum (Group) Co. A wszystko to za pośrednictwem AVIC Supply Chain, kolejnej komórki chińskiego potentata państwowego.

I jaki był efekt tej odysei łańcucha dostaw? Boeing powiadomił w czerwcu Federalną Administrację Lotniczą (FAA), że części tytanowe, które trafiły do jego fabryk, nie spełniają wymogów. Dokumentacja, która im towarzyszyła, miała jakoby być sfałszowana i poświadczać spełnienie fikcyjnych form.

Boeing w krainie Oz

Firma twierdzi, że w żadnym przypadku nie doszło do naruszenia parametrów wytrzymałości konstrukcyjnej samolotów. Zarazem jednak poinformowała, że wymienia wszystkie podejrzane elementy w bieżącej produkcji. A co z tymi już wyprodukowanymi? Części te były zarazem montowane w samolotach już od miesięcy. Pierwszy kontrakt na ich dostawę, z Chin do Turcji, zawarto bowiem już w 2019 roku.

Od tego czasu pochodzące z Chin części ze stopów tytanu montowano w tak popularnych samolotach jak modele 737 MAX i B787 Dreamliner. Na tym nie koniec – miały trafić także do myśliwców F-15E (czyli samolotów, których eksploatacja wystawia je na gigantyczne przeciążenia!). W tym kontekście trudno stwierdzić, na jakiej podstawie Boeing twierdzi, że nie ma się czego obawiać.

Wątpliwości jest tu zresztą znacznie więcej – i znacznie głębszych. Wprost nie mieści się w głowie, że dominujący producent ogromnie skomplikowanych technologicznie produktów, jakimi są nowoczesne samoloty, zorientował się o tym problemie dopiero teraz. Czy naprawdę nie pracują tam żadni inżynierowie metalurgowie, którzy dostrzegliby problem?!

Musiałoby to zresztą oznaczać, że Boeing najzwyczajniej w świecie nie prowadził własnej kontroli jakości dostarczanych mu części (!). Co zaś wydaje się wręcz niewyobrażalne, biorąc pod uwagę współczesne normy przemysłowe. Tezę, że zadowalał się – jak się okazało, nierzetelnymi – certyfikatami można bowiem potraktować w kategorii żartu. Tak po prostu nie działają producenci przemysłowi, a fakt ten (z reguły) kontrolują organa nadzorcze.

Będzie śledztwo, będzie jasność?

FAA wszczęła własne śledztwo w tej sprawie. Podobne postępowanie otworzyć miał także jej europejski odpowiednik, EASA. Elementy tytanowe z opisanych źródeł trafiać bowiem miały także do Airbusa. Obydwie agencje mają jakoby ściśle w tej kwestii współpracować. Po prawdzie jednak trudno wyobrazić sobie, by dowolny zakres urzędniczej współpracy był w stanie wyjaśnić, jakim cudem jedne z najbardziej zaawansowanych technicznie firm świata nie zwróciły uwagi na tak krytyczny „drobiazg”?

Wyjaśnienie przez organa meritum problemu jest też o tyle wątpliwe, że wymagałoby współpracy ze strony Chin. A ta – zwłaszcza w sprawie zarzutów wobec ich własnego przemysłu – jest… mało prawdopodobna. Skądinąd działania o wątpliwej uczciwości nie byłyby pierwszym takim pociągnięciem w przypadku chińskiego przemysłu lotniczego (który ma zwyczaj „pożyczać” sobie cudze rozwiązania techniczne).

Na plus odnotować trzeba fakt, że Boeing sam zgłosił problem do FAA. Kontrastuje to z postępowaniem firmy w poprzednich przypadkach uchybień jakościowych. Firma zdawała się wówczas na wszelkie sposoby mataczyć i unikać odpowiedzialności. Jeśli teraz jest inaczej – tym lepiej dla niej i jej klientów. Może, choć nie musi mieć to związek z wymuszonym odejściem długoletniego prezesa firmy.

Mimo tego, trudny do podważenia pozostaje fakt, że pracownicy Boeinga musieliby nabawić się wręcz ślepoty, by nie dostrzec, że części, które całymi miesiącami (lub nawet latami) montowano w krytycznych elementach konstrukcji samolotu, nie były bynajmniej wykonane z takiego stopu tytanu, jak powinny. Co niestety koresponduje z doniesieniami o niedostrzeganiu przez koncern także innych uchybień jakościowych – byle tylko nie przerywać produkcji i poprawić wydajność oraz kurs akcji.

Dziękujemy, że przeczytałeś/aś nasz artykuł do końca. Obserwuj nas w Wiadomościach Google i bądź na bieżąco!
Zostaw komentarz

Twój adres e-mail nie będzie opublikowany.