Krzysztof Piech i KNF | „Widocznie ktoś miał w tym jakiś interes”

W wyniku wczorajszego komunikatu wydanego przez KNF w związku z wypowiedziami Profesora Krzysztofa Piecha powstało wiele pytań i kontrowersji. W związku z tym poprosiłem Krzysztofa Piecha o udzielenie odpowiedzi na kilka pytań i udzielenie komentarza. O to samo poprosiłem KNF. Oto rezultat tych działań.

Komentarz Krzysztofa Piecha

Witam,

wolałbym nie komentować za bardzo. Ale chyba trzeba. 

KNF obraził się za fragmenty mojej prywatnej korespondencji z sygnalistą (osoby takie są pod specjalną ochroną prawną – jak zgaduję również korespondencja z nimi), którą przesłałem do wiadomości rzecznika KNF (oraz do kolegi z pracy). Gdyby rzeczywiście chcieli rozwiązać problem obrażenia się, mogli zadzwonić / napisać maila. Publicznie bowiem bardziej ostrożnie się wypowiadam, nie obarczając bezpośrednią odpowiedzialnością za aferę KNFu, co widać po moich wywiadach m.in. dla Newsweeka czy Forbesa. 

Rzecznik KNF zdecydował się na zrobienie z e-maila, którego treść znały 4 osoby – afery medialnej. Widocznie ktoś miał w tym jakiś interes. Może chciano odwrócić uwagę od niekompetencji, którą niejednokrotnie już ta instytucja okazywała nadzorując różne części rynków finansowych? Okazuje się bowiem, że jedyną osobą jak na razie oskarżoną w „aferze Bitmarketu” będę ja… Kto ma w tym interes? 

Bitmarket jest od ubiegłego roku serwisem polskim, będącym własnością spółki nadzorowanej przez KNF. Część osób, w tym cudzoziemców, zdecydowała się przenieść swoje środki z innych giełd myśląc, że będą one pod parasolem KNF. 

Filip Pawczyński, prezes Polskiego Stowarzyszenia Bitcoin, jako pierwszy publicznie wskazał KNF jako jednostkę współodpowiedzialną za „aferę Bitmarketu”. Prezes największego serwisu działającego na polskim rynku publicznie ostrzegał przed upadkami kolejnych giełd. W Comparic.pl czytamy: „Prezes BitBay Paweł Sobków nie ma wątpliwości, że przez brak regulacji będą upadały kolejne giełdy. Kiedy w końcu doczekamy się więc stosownych przepisów?” To są stanowiska zbieżne do tych, za które KNF się obraził na mnie, które to wskazywał w swoim komunikacie.

Komunikat ten, popatrzmy, nie dotyczył tylko kwestii e-maila. Został on bowiem potraktowany jako pretekst do podjęcia próby publicznego wybielenia swojego autorytetu, nadszarpniętego przez media określeniami „Bitmarket – kolejny AmberGold”. 

Rola KNF w nadzorowaniu rynku kryptowalut jest dość ambiwalentna i zmienna. Początkowo dawano sporo swobody, co sprawiało że Polska była jednym z krajów, do których ściągały firmy z zagranicy, krajowe mogły się rozwijać. Gdy rynek zaczął być większy i zaczął współpracować z poprzednim rządem PiS, zaczęto zaciskać śrubkę. Choć nadzór utrzymuje, że nie zajmuje się rynkiem kryptowalut – to dochodziło do interwencji w tym zakresie na wysokim szczeblu. Nie chcę ujawniać szczegółów, ale może w jakiejś pracy naukowej przeanalizuję możliwości naruszenia prawa w tym zakresie. To ciekawe poznawczo wyzwanie intelektualne, choć nie jestem konstytucjonalistą, a ekonomistą który przez 20 lat zajmował się analizowaniem polityki władz wobec różnych części gospodarki, szczególnie wobec innowacji.

 
W 2017 r. rozpoczęto bezprecedensową w skali świata kampanię, pierwszą w historii KNF i NBP wspólną inicjatywę obu instytucji, ostrzegającą nie przed np. ryzykiem spadków cen na giełdach (przy czym ostrzegałem razem z kilkoma giełdami i Stowarzyszeniem – jak się niebawem później okazało, słusznie, bo doszło do znaczącej korekty), ale przed kryptowalutami w ogóle (choć z wyłączeniem piramid finansowych wykorzystujących je – w końcu sami w Stowarzyszeniu zaczęliśmy walkę z nimi).

Wytoczono najcięższe, dostępne prawnie działa, tak jakby kryptowaluty były najpoważniejszym zagrożeniem dla polskiego systemu finansowego… W kolejnym zaś roku wybuchła afera GetBack. Niektórzy, nawet politycy, komentowali, że nadzór tak gorliwie zajął się walką z kryptowalutami, że zabrakło czasu na dużo większe problemy. Później, po złożeniu doniesień do prokuratury na większość giełd kryptowalutowych działających na polskim rynku, co zmusiło niektóre z nich do zamknięcia działalności (starty inwestorów rzędu kilkudziesięciu milionów złotych, likwidacja kilkudziesięciu miejsc pracy), albo do przeniesienia się za granicę (koszty rzędu kilkunastu milionów złotych). 

KNF może wiele rzeczy powiedzieć, np. że bitcoin nie jest prawnym środkiem płatniczym. I trudno się z tym nie zgodzić. To jest taka technika manipulacji, by pokazać ludziom słowa, z którymi trudno się nie zgodzić. Ważniejsza kwestia, to czy rynki kryptowalutowe są częścią rynków finansowych?

Jako wykładowca takich przedmiotów mówię studentom, że oczywiście tak. Stare rynki finansowe wciąż oparte są na giełdach działających 5 dni w tygodniu przez kilka godzin dziennie, a nowoczesne – będą całodobowe i będą umożliwiały handlowanie stokenizowanymi akcjami dowolnych spółek na świecie. A to dopiero początek zmian, które są nieuniknione…. Nie mówiąc o samym rynku kryptowalut, który potrafił wiosną ub.r. osiągać obroty wyższe, niż GPW (z którego to zresztą inwestorzy przechodzą do rynków kryptowalutowych).

Przypomnijmy, że ustawowym zadaniem KNF jest nadzór nad rynkami finansowymi. Więc przy odrobinie dobrej woli, bez żadnych zmian ustawowych okazałoby się, że kryptowaluty są w gestii KNF. Co więcej, wśród pracowników KNF są osoby, które nawet bardzo dobrze orientują się w tej tematyce (np. same inwestują, przygotowują analizy prawne). Natomiast brakuje odwagi podjęcia się tego tematu. Jak mówię w licznych wywiadach, brakuje odwagi, brakuje „jaj”, by zająć się tematem. W innowacjach wiele bowiem może pójść nie tak. Większość startupów upada, i startupy branży kryptowalutowej nie są tu wyjątkiem. W DNA KNF jest zaś zapisana ochrona firm przed upadkiem (i środków klientów przed utratą), a tymczasem trzeba by umieć odróżniać, upadek których startupów powinien być naturalną drogą oczyszczania się rynków z nieefektywnych jednostek, a które zaś osiągnęły taką skalę, że są już „za duże, żeby upaść”. Jest to duża trudność, wymagająca dobrej znajomości rynku i umiejętności prowadzenia dialogu z nim. Tego typu, trudnych tematów w funkcjonowaniu giełd kryptowalutowych, czy całego tego rynku – jest dużo więcej. 

Można przyjąć taktykę czekania na regulacje z Brukseli i zasłonić się nimi. To najwygodniejsze podejście dla urzędników, bo zdejmuje to z nich odpowiedzialność za decyzje. Niektóre nadzory na świecie jednak świadomie wyszły „przed szereg”: Malta, Wielka Brytania, Litwa, Singapur, Szwajcaria – i kraje te osiągają dobre sukcesy na świecie w zakresie rynków kryptowalutowych.

U nas wciąż dominuje przekonanie, że „fejsbuków” i „googli” XXI-wieku, opartych na blockchainie, się nie doczekamy, więc nie ma co tworzyć przyjaznego klimatu dla rozwoju tego typu firm, nie ma co nawet tworzyć dla nich dedykowanego środowiska testowego, tzw. sandboksu regulacyjnego. Więc przykładowo dobre stable coins pod nadzorem odpowiednich instytucji powstaną w USA (Libra) czy w Chinach (WeChat), a nie w Polsce.

Szkoda i uważam, że nie tędy droga. Polscy informatycy są jednymi z najlepszych na świecie. W genetyce, w sztucznej inteligencji czy 5G już teraz jesteśmy dość zacofani w porównaniu do reszty świata i potrzeba nakładów w setkach milionów dolarów, żeby ten dystans nadrobić. Tam gdzie wciąż liczy się pomysłowość i kwoty rzędu milionów złotych – tam Polska wciąż ma szansę. I dlatego walczę o to, żeby Polska nie przegapiła szansy rozwojowej, która się zdarza raz na dwie dekady.

Trwa rewolucja blockchainowa, powstają firmy o miliardowych wycenach, które mogą przynieść zmiany większe, niż sam internet. Byłoby głupotą z tego nie skorzystać, a każda osoba czy instytucja działająca przeciwko tym szansom rozwojowym polskich informatyków – powinna być karana. Mam zresztą nadzieję, że po wyborach złożymy wniosek nowej „Ustawy Wilczka”, która w sektorze nowoczesnych technologii da Polsce szanse, takie jak ww. ustawa 30 lat temu dała polskiej przedsiębiorczości. Projekt jest gotowy od roku – czeka na odpowiednią okazję. 

Jak więc widzimy, obrażenie się KNF za fragmenty mojej korespondencji z sygnalistą domagającym się od KNF reakcji na jego informacje o nieprawidłowościach na rynku, ostrzegając o ryzyku upadku kolejnej piramidy pseudokryptowalutowej o większych kwotach, niż Bitmarket, zastanawiając się, jaka byłaby reakcja Premiera gdyby taka afera wybuchła tuż przed wyborami, jest elementem szerszej walki KNF z rynkiem. Zamiast prezesów Stowarzyszenia, Izby Gospodarczej czy największej firmy na rynku, akurat na celownik wzięto mnie. Następnym razem może być ktoś inny. 


Pozdrawiam,
KP

Komentarz KNF

Dyrektor Departamentu KNF, Jacek Barszczewski, również odpowiedział na moje pytanie odnośnie stanowiska KNF w tej sprawie. Zapytałem również, jakie błędy KNF znalazł w raporcie, który został odrzucony. Odpowiedź brzmi następująco:

Panie Redaktorze,

prace Grupy roboczej ds. Blockchain, których inicjatorem było poprzednie kierownictwo UKNF i których wynikiem końcowym miała być publikacja raportu UKNF w zakresie problematyki dotyczącej technologii DLT/Blockchain nie zostały sfinalizowane z uwagi na brak uzgodnionego wspólnego stanowiska z szerokim gronem uczestników grupy roboczej. Urząd KNF pracuje obecnie nad własnym stanowiskiem ws. aktywów cyfrowych, które zostanie opublikowane w II półroczu.

Wszystkie informacje, jakie mieliśmy do przekazania ws. naszego podejścia do kryptowalut są zawarte w opublikowanym wczoraj stanowisku. Jeżeli pojawią się nowe, będziemy o nich na bieżąco informować.

Pozdrawiam,

Jacek Barszczewski

Dyrektor Departamentu

Komentarze