
Musk vs. Meksyk. Politycy biorą na cel rakiety firmy SpaceX
Meksyk skarży się na starty rakiet firmy SpaceX — i chce z nimi walczyć. Prawnie, rzecz jasna (fizycznie najpewniej nie byłby w stanie), ale jednak. Przyczyną tego mają być jakoby „kwestie środowiskowe”. Argument ten jednak, w realiach Meksyku, wydaje się na tyle oderwany od rzeczywistości, że aż prowadzi do rozważań, czy ktoś czasem meksykańskim politykom paru słów nie podpowiedział.
Jak wiadomo, siedziba kosmicznego koncernu Elona Muska znajduje się w Teksasie. Konkretnie w południowym Teksasie — w okolicach Boca Chica firma ma tam swój kosmodrom i instalacje. Zresztą nie tylko to — buduje ona także w okolicy swoje własne, samorządne miasteczko, ochrzczone Starbase. Jest ono samorządne nie tylko w rozumieniu fizycznym, jako zespół niezależnych budynków, ale także prawnym. Zaledwie niedawno, 3. maja 2025 r. odbyło się tam bowiem stosowne referendum.
W głosowaniu w sprawie inkorporacji miasteczka, przeprowadzonym pośród lokalnych mieszkańców, większością 212 do 6 przegłosowano ustanowienie w Starbase legalnego samorządu municypalnego. W ten sposób SpaceX ma teraz własne firmowe miasteczko — być może nawiązujące nieco koncepcyjnie do słynnych XIX-wiecznych company towns, choć w odróżnieniu od nich, cieszących się dość podłą reputacją, Starbase ma być raczej atrakcyjne dla swoich mieszkańców.
SpaceX ma zatem bazę, ma pobliski kosmodrom, ma też tereny optymalne do starów rakiet wyruszających na podbój Kosmosu — okolica jest gładka i bezdrzewna, bardzo rzadko zaludniona (eliminując potencjalne skargi niechętnych mieszkańców), pogoda niemal zawsze „lotna”, zaś pobliska Zatoka Meksykańska/Amerykańska oferuje możliwość lądowania w morzu i sprawnego wyławiania zeń rakiet. Ma to wszystko — ale ma też sąsiada, po drugiej stronie pobliskiej rzeki Rio Grande.
Meksyk ma priorytety
Ów sąsiad właśnie się obudził i zapragnął dać o sobie przypomnieć. Ten sąsiad to naturalnie Meksyk. Inżynierom i innym pracownikom SpaceX-a zapewne bliżej jest myślami do kolonizacji Marsa; całkiem łatwo przez to zapomnieć, że bardzo blisko, zaledwie 40 kilometrów dalej, zaczyna się kraj kontrolowany (jeśli w ogóle przez kogokolwiek) przez krwawe i uważane za wyjątkowo bezwzględne kartele narkotykowe, toczące ze sobą (i okazjonalnie z oficjalnymi władzami) nieustanne walki.
Skalę problemu, jaki ma Meksyk ze zorganizowaną przestępczością, niekiedy ciężko nawet oddać w pobieżnym tekście. Dość powiedzieć, że wpływy karteli sięgają samych szczytów władzy politycznej (finansują oni kampanie wyborcze większości kandydatów), w wielu stanach Meksyku policja wprost wykonuje polecenia kryminalnych donów, zaś w niektórych regionach tego kraju kartele zupełnie oficjalnie wystawiają punkty kontrolne na drogach i obsadzają urzędy, chronione przez umundurowanych żołnierzy kartelu.
Informacje te uzupełniać może statystyka: ocenia się, że w samym 2024 roku Meksyk odnotował więcej niż 30 tys. morderstw (nie licząc osób, które „zniknęły”). To więcej, niż w niektórych krajach, w których toczą się aktywne wojny (jak w Sudanie czy Nigerii). W tym kontekście można by odnieść wrażenie, że rząd wybranej jesienią zeszłego roku prezydent Claudii Sheinbaum będzie miał istotniejsze kwestie na głowie niż przypominanie o sobie, w sposób nie do końca przyjazny, SpaceX-owi. Wrażenie to byłoby mylne.
Zatrzymać rakiety Muska? Czy na nich zarobić?
Otóż Meksyk oskarżył firmę o zanieczyszczanie terenów pogranicznego stanu Tamaulipas odłamkami rakiet. Te rzekomo zauważyć mieli w naturalnym habitacie „organizacje ekologiczne” (zupełnie jakby ich działalność w Tamaulipas była możliwa i wyobrażalna bez wiedzy i zgody Cártel del Noreste czy Cártel del Golfo…). Powziąwszy te informacje, prezydent Sheinbaum dziarsko poinformowała, że w najbliższej przyszłości zwoła specjalne posiedzenie gabinetu, poświęcone karygodnemu naruszeniu granic Meksyku przez złośliwe odłamki rakiet Elona Muska.
Od razu pojawiły się przypuszczenia, że zainteresowanie meksykańskich polityków niekoniecznie musi mieć cokolwiek faktycznie wspólnego ze środowiskiem. Wskazuje się, że albo mogą chcieć w ten sposób coś uzyskać od SpaceX, albo też „prośbę” lub „sugestię” mogło przekazać im inne państwo. Lub państwa. Takie, którym niezbyt zależy na dalszym rozwoju SpaceX-a. Oczywiście nie ma na to, póki co, żadnych publicznie dostępnych dowodów, należy to zatem traktować jako spekulację.
Oczywiście, problemem praktycznym dla prezydent Sheinbaum pozostaje fakt, żę Meksyk nie ma władzy ani nad SpaceX, ani nad Muskiem (w dodatku ten ostatni historycznie dość agresywnie reagował na próby rozciągnięcia takx`iej władzy przez polityków z państw trzecich). Pozostaje mu zatem pozew w amerykańskim sądzie. Pytanie, czy to coś da? Niedawno Meksyk widowiskowo przegrał przed amerykańskim Sądem Najwyższym pozew przeciwko tamtejszym producentom broni. Teraz będzie powtórka ze SpaceX w roli głównej?