
Wojna między sojusznikami? Saudowie z ultimatum wobec ZEA, bombardują emirackie dostawy broni
Siły lotnicze Królestwa Arabii Saudyjskiej przeprowadziły serię uderzeń lotniczych na cele w południowym Jemenie. Nie byłoby to niczym szczególnym, gdyby nie fakt, że ugodziły one przede wszystkim interesy teoretycznego sojusznika – Zjednoczone Emiraty Arabskie – i towarzyszyło im wystosowane wobec tego sojusznika ultimatum. Do określenia relacji sojuszniczych między tymi krajami aż zanadto pasuje tutaj określenie bombowe…
Saudyjskie naloty, o których mowa, przeprowadzono 30 grudnia na cele w rejonie portu Mukallla w prowincji Hadramaut. Nie były to, jak dotąd zwykle, bombardowania wymierzone w zajdycki, sprzymierzony z Iranem ruch Hutich, alias Ansar Allah – znany głównie ze swoich ataków na międzynarodowy transport morski na Morzu Czerwonym, choć z perspektywy Rijadu będący też nieustannym cierniem na ich południowej granicy.
Tym razem celem ataków były obiekty Południowej Rady Przejściowej (Southern Transitional Council – STC), kontrolującej m.in. prowincje Aden, Lahidż, Abyan, Szabwa, Hadramaut i Al-Mahra i wyspę Sokotra, i wspieranej przez formalnego alianta Saudów – Zjednoczone Emiraty Arabskie. Zbombardowano dostawy uzbrojenia przeznaczone dla jej sił zbrojnych, a dostarczane właśnie z Emiratów (chodzić miało m.in. o dziesiątki pojazdów opancerzonych). Co, jak stwierdził Rijad, naruszyło porozumienia koalicyjne.
Arabia Saudyjska oraz Zjednoczone Emiraty Arabskie są bowiem nie tylko formalnymi sprzymierzeńcami w ramach Rady Współpracy Zatoki Perskiej (Gulf Cooperation Council, GCC), ale też parterami w ramach liczącej osiem państw koalicji chętnych, która w 2015 r. interweniowała zbrojnie w Jemenie, pogrążonym chaosie i wojnie domowej. Sam chaos i wojna nie robiły na państwach arabskich szczególnego wrażenia, jednak sukcesy i zdobycze terytorialne sprzymierzonego z Iranem ruchu Hutich – już i owszem.
Moc relacji sojuszniczej
Oficjalne cele interwencji dotyczące zażegnania stwarzanego przezeń zagrożenia nie zostały osiągnięte do dziś, mimo ogromnych kosztów, zaangażowania znacznych sił i najnowocześniejszego uzbrojenia. Huti w dalszym ciągu kontrolują większość północno-zachodniego Jemenu. Bogate arabskie monarchie zdołały za to poróżnić się między sobą. Formalnie koalicja wspierała „uznanego międzynarodowo”, lecz w dużej mierze bezsilnego prezydenta Jemenu, Abd Rabbuha Mansura Hadiego, oraz jego rząd.
Tyle, że Hadi ma opinię saudyjskiego protegowanego. Zjednoczone Emiraty Arabskie szybko znalazły sobie własnego, jakim jest właśnie STC, dążąca do secesji południowego Jemenu (formalnej secesji, w praktyce bowiem ten kraj jest rozbity na wiele organizmów politycznych). To rozbieżne interesy doprowadziły do starć, takich jak ofensywa STC w grudniu 2025 r. w prowincjach Hadramaut i Al-Mahra, gdzie emirackie siły przejęły kluczowe pozycje od saudyjskich „sojuszników”.
Istniejące opracowania wskazują na głębsze podziały. Według raportu The Soufan Center z grudnia 2025 r., ofensywa STC jest wyrazem długoletnich dążeń ZEA do kontroli nad strategicznymi portami i granicami z Omanem, co zagraża saudyjskim interesom w regionie. Przecieki dokumentów, opublikowane przez jemeńską agencję YPA w listopadzie 2025 r., ujawniły rozkazy dla sił saudyjskich dot. ostrzału artyleryjskiego proemirackich frakcji w rejonie cieśniny Bab al-Mandab.
Teraz, tuż po ataku, Zjednoczone Emiraty Arabskie miały otrzymać 24-godzinne saudyjskie ultimatum dot. wycofania swoich sił z Jemenu. ZEA oficjalnie stwierdziły, że swoje zwarte jednostki wycofały z tego kraju już lata temu, dodając zarazem, że emirackie „zespoły koordynacyjne” w kraju pozostaną. Nic nie wiadomo także na temat zmiany statusu faktycznie kontrolowanej przez ZEA wyspy Sokotra, leżącej u wylotu Bab al-Mandab. A to ona, gdzie Emiraty oficjalnie mają swoje bazy wojskowe, uchodzi za ich najbardziej wartościową, strategiczną zdobycz. STC nie planuje zaś kapitulacji, a nową ofensywę.
