Scyzoryk wykastrowany: ikoniczny nóż nie będzie już… nożem

Firma Victorinox ogłosiła, że wprowadza nowy model scyzoryka do sprzedaży. Będzie on znamienny brakiem noża (sic!). Przynajmniej na jednym rynku – brytyjskim – gdzie paranoiczne państwo nie może zdzierżyć myśli, że jego obywatele mogliby posiadać drobny nożyk.

Niniejsza informacja być może powinna się pojawić w dziale z doniesieniami gospodarczymi. Chodzi bowiem o ikoniczny produkt słynnej firmy. Wydaje się jednak, że kontekst społeczny tej wydaje się głębszy i bardziej istotny. I nieco przerażający, co tu dużo mówić.

Historia jakości (i ceny)

Ad rem – szwajcarska firma Victorinox, wytwórca tyleż wysokojakościowych, co nad wyraz drogich noży, zegarków i innych utensyliów, od dłuższego czasu produkowała też sławetne szwajcarskie scyzoryki. Te „prawdziwe”, nie ich niezliczone podróbki.

Firma Karl Elsener, która potem przeobraziła się w Victorinox, po raz pierwszy otrzymała kontrakt na produkcję dla szwajcarskiej armii charakterystycznych składanych noży w 1891 roku. Dzieliła ona ów kontrakt z innym producentem, Wenger SA.

Przez ponad stulecie ich dostawy realizowały obydwa przedsiębiorstwa. W 2005 roku Victorinox wykupił firmę Wenger, pozostając na placu boju jako jedyny „oryginalny” wytwórca „oryginalnych” scyzoryków. Przynajmniej tych używanych przez siły zbrojne Konfederacji Szwajcarskiej.

Rozwój „noża szwajcarskiej armii

Pomysł, by połączyć składany nóż z multitoolem nie był naturalnie wyłącznym wynalazkiem tych firm. Pojawił się on wcześniej (co najmniej w poł. XIX w.), i nie tylko w Szwajcarii. Także potem produkcji scyzoryków podjęły się niezliczone firmy nożowe świata.

Termin Swiss Army Knife, jak w terminologii anglojęzycznej określane są scyzoryki, przez cały ten okres uchodził jednak za synonim jakości pośród nich. Czy też uchodził. Teraz bowiem, wedle najnowszego pomysłu firmy Victorinox, „Swiss Army Knife” przestanie być „Knife”.

Zgodnie bowiem z pojawiającymi się informacjami, najnowsza wersja sławnego scyzoryka pozbawiona będzie noża. Innymi słowy, pierwszego, podstawowego i z reguły najczęściej wykorzystywanego narzędzia.

Pas startowy nr 1

Źródło tego bardziej niż trochę dziwacznego kroku pochodzić ma z Wielkiej Brytanii. Kraj ten, The Land of the Hope and Glory, niegdyś uchodził za jeden z najbardziej wolnościowych zakątków Europy. Czasy te jednak minęły, i dzisiejsza Wielka Brytania bardziej przypomina Krainę Deszczowców. Nie tylko pod względem pogody.

Kraj ten otóż zmaga się z falą tzw. knife crime – „przestępczości nożowej”. Powszechnym zjawiskiem są tam napaści z użyciem noża oraz towarzyszące im ofiary, zabici i ranni. Etniczne gangi, często tworzone przez imigrantów i tzw. azylantów (nader często wyznawców Islamu), swobodnie grasują po rozległych dzielnicach brytyjskich miast, które uchodzą za tzw. no-go zone.

Złośliwi stwierdziliby w tym kontekście, że termin knife crime jest absurdalny. Przestępstw nie dopuszczają się bowiem krwiożercze, obdarzone samoświadomością noże, lecz ludzie. Także same napaści czy ataki przestępcze pozostają takimi bez względu na to, jakim narzędziem posłużą się ich sprawcy.

Zbawcza moc zakazu

Niestety panujący na Wyspach klimat polityczny żąda (pod groźbą oskarżeń o „rasizm”) ignorowania pewnych aspektów problemu przestępczości. Takich jak właśnie kolor skóry czy tożsamość kulturowa sprawców. Jednocześnie z ogromnym entuzjazmem traktuje się rozwiązania, nazwijmy to, etatystyczne.

Stąd też centralnym punktem debaty publicznej o bezpieczeństwie w Wielkiej Brytanii jest zakaz, we wszelkich jego formach. Ktoś kiedyś popełnił przestępstwo z użyciem broni? Nic prostszego, wystarczy zakazać tej kategorii broni – nawet jeśli sprawca posłużył się już nielegalną.

Stąd też reżim prawny dzisiejszego Albionu traktuje poczciwe noże w podobny sposób, co inne kraje (i to te restrykcyjne – nie USA, Szwajcaria czy Czechy) broń palną. Stąd też „nacisk regulacyjny” na firmę Victorinox. Doniesienia brytyjskich gazet wspominają, że właśnie to miało wymusić wprowadzenie do oferty nowego noża-bez-noża.

Jeszcze więcej tego samego!

Victorinox przyznał w oświadczeniu, że firma jest „zaniepokojona rosnącym [stopniem] regulacji noży ze względu na przemoc na świecie”. W istocie, na świecie toczą się dwie duże wojny, liczne rebelie i działania asymetryczne, kraje zachodnie zmagają się zaś z masami nielegalnych i często agresywnych imigrantów. Kto pomyślałby jednak, że sposobem na rozwiązanie tych problemów jest zakazywanie małego nożyka…?

Stąd też ów „nacisk” urzędniczy jest tak absurdalny, jak to tylko możliwe. Nie chodzi nawet o generalną nieskuteczność zakazów jako metody zbawiania świata. Rzecz w kwestii praktycznej – scyzorykiem przecież niemal nie da się kogoś dźgnąć. Biorąc pod uwagę brak blokady ostrza byłoby to równie niebezpieczne dla palców próbującego, co dla zamierzonej ofiary.

Brytyjskich urzędników naturalnie to jednak nie rusza. Nie chodzi bowiem o to, by miało to sens. Chodzi o to, żeby zakazać – czegokolwiek. Skoro bowiem przestępczość dalej istnieje, to niechybnie oznacza, że wciąż za mało jest zakazów, prawda? Rząd nie może przecież przyznać, że to jego tępa, forsowana z uporem maniaka polityka jest po prostu nieskuteczna (a przy tym szkodliwa).

Prowadzić biznes w świecie absurdu

Stąd też taka a nie inna reakcja firmy. Ponad 80% procent jej wyrobów trafia przy tym na eksport. W tym do Wielkiej Brytanii czy niektórych krajów azjatyckich, równie paranoicznie dbających, by ich obywatele pozostawali całkowicie bezbronni. Nie dziwi zatem – choć z pewnością smuci – przewidywane przez firmę kierunki ewolucji reżimów prawnych na świecie, oraz ich wpływ na główny produkt firmy.

Nowy pseudo-scyzoryk Victorinox reklamuje jako idealne narzędzie dla rowerzystów czy mechaników. W tej roli w istocie może się sprawdzić – choć przecież nie będzie to już scyzoryk, lecz po prostu bardziej zaawansowany śrubokręt. Normalne scyzoryki pozostają w jej ofercie, choć możliwość ich nabycia (zwykłych, małych nożyków!) może być coraz bardziej „kontrolowana” i „rygorystyczna”

Nawet jednak wykastrowana wersja scyzoryka może nie być bezpieczna. Jakiś czas temu brytyjska policja pochwaliła się, że skonfiskowała „niebezpieczną broń” w postaci… łyżki. Zaś obywatele, którzy w markecie budowlanym kupili np. młotek, bywają nachodzeni i kontrolowani, czy aby na pewno mają „dobry powód”, by je posiadać.

Dom wariatów w stylu wiktoriańskim

Brzmi to jak regulamin zamkniętego oddziału psychiatrycznego, ale w ten właśnie paternalistyczny sposób brytyjskie państwo traktuje swoich poddanych. Nie tylko zresztą w dziedzinie wymuszonej bezbronności, ale też indywidualnej autonomii.

To samo podejście co państwo prezentują także niektóre brytyjskie korporacje, banki czy sędziowie. Aż dziwne, że nikt tam nie wpadł jeszcze na pomysł, by „niezaufanych” obywateli prewencyjnie pozamykać w domach albo w ogóle aresztować.

Oczywiście to „dla ich bezpieczeństwa”. Inaczej bowiem mogliby sobie coś zrobić – np. scyzorykiem. Choćby i takim bez ostrza.

Komentarze