Polaków ubywa na potęgę. Kto zajmie budowane teraz mieszkania?
Populacja ludzka naszej planety wynosi obecnie około 8,09 mld osób. A to oznacza, że w 2024 roku znowu nas przybyło. Oczywiście ten wzrost nie dotyczy wszystkich państw. Polaków w minionym roku ubyło. Ponownie. I jeśli tak dalej pójdzie, a wiele na to wskazuje, w budowanych obecnie apartamentowcach nie będzie komu mieszkać.
Jest nas ponad 8 mld. Będzie 10 mld?
Amerykański urząd statystyczny, czyli U.S. Census Bureau, podał kilka dni temu, że w 2024 roku liczba ludności świata zwiększyła się o ponad 71 mln osób (około 0,9 proc.). Co sekundę średnio dwie osoby umierają, a 4,2 przychodzą na świat. Jeśli ktoś chce popatrzeć na ten kręcący się licznik, zapraszam pod ten adres.
Po zapoznaniu się z tymi danymi, niektórzy mogli odnieść wrażenie, że oto pękła granica ośmiu mld ludzi na globie. To jednak nie jest prawda – ten próg przekroczyliśmy już przeszło dwa lata temu. I tu ciekawostka. O ile granicę pierwszego miliarda ludności udało się przekroczyć na początku XIX wieku, o tyle na kolejny miliard trzeba było „pracować” ponad sto lat. Podwojenie zajęło przeszło wiek. Tymczasem wzrost z czterech do ośmiu miliardów zajął już niespełna pół wieku. A wzrost z siedmiu do ośmiu miliardów był kwestią nieco ponad dekady.
Co dalej? Prognozy ONZ wskazują, że w połowie stulecia na Ziemi będzie nas 9,7 mld, a szczyt nadejdzie w połowie lat 80. tego stulecia. Wówczas liczba ludności świata wyniesie około 10,4 mld. Na przełomie wieków ludzi będzie 10,2 mld. Trzeba mieć jednak na uwadze, że to są tylko prognozy. A te lubią się zmieniać. Wpływ na to mogą mieć wojny, epidemie, klęski żywiołowe, nieurodzaj. Do tego już teraz podnosi się, że dzietność spada szybciej niż zakładano. Możliwe, że szczyt liczby ludności pojawi się szybciej i będzie niższy od wspomnianego. Wielką zagadką w tym równaniu pozostaje np. Afryka. Możliwe, że przepowiadana dla tego kontynentu bomba demograficzna okaże się raczej bombką.
Polaków coraz mniej. To już kryzys demograficzny
Powinno nas interesować, jak procesy demograficzne będą przebiegać w Azji czy Afryce, jeszcze bardziej w Europie, ale nadrzędne miejsce zajmuje oczywiście sytuacja Polski w tej całej układance.
Zapewne nie będzie zaskoczeniem, że prognozy nie są zbyt optymistyczne – mówi i pisze się o tym od lat. Wystarczy wspomnieć, że na koniec III kwartału 2024 roku liczba ludności Polski spadła o 147 tys. względem analogicznego okresu 2023 roku. Pod koniec września było nad nieco ponad 37,5 mln. GUS informował kilka miesięcy temu, że w okresie styczeń-wrzesień zarejestrowano około 192 tys. urodzeń żywych. To o około 18 tys. mniej niż przed rokiem. Czy można liczyć na odwrócenie trendu?
Niewiele na to wskazuje. W ubiegłym roku współczynnik dzietności w Polsce wyniósł 1,16. W tym roku może być jeszcze niższy. Pod tym względem szorujemy po europejskim dnie. Tymczasem przyjmuje się, że w państwach rozwiniętych współczynnik ten powinien wynosić 2,1, by prawidłowo funkcjonowała zastępowalność pokoleń. W przeciwnym wypadku pojawia się ryzyko kryzysu demograficznego. W naszym przypadku trudno mówić o ryzyku. To raczej nadciągająca katastrofa.
Liczba ludności spada. Za to mieszkań przybywa
Kilka miesięcy temu GUS podawał, że do 2060 roku liczba ludności Polski spadnie o 6,7 mln wobec 2023 roku. Można znaleźć bardziej optymistyczne prognozy, ale łatwo trafić także na te bardziej pesymistyczne. Zapewne nie trzeba nikomu tłumaczyć, że oznacza to problemy na wielu płaszczyznach. Najczęściej wspomina się o obciążeniu systemów emerytalnego i podatkowego czy służby zdrowia, o wyrwie na rynku pracy, spadku innowacyjności. Można rzecz jasna założyć, że problemy się nie pojawią, bo uratują nas np. sztuczna inteligencja i robotyzacja.
Ale czy roboty i boty będą potrzebowały np. mieszkań? W Polsce wciąż powtarza się, że deficyt mieszkań jest bardzo wysoki, niektórzy mówią o milionach brakujących lokali. Jeśli jednak przyjąć, że w ciągu kilku dekad ubędą nas miliony, wypada zapytać: kto zapełni budowane teraz apartamentowce? To chyba kolejna kwestia pokazująca, że przemyślana polityka mieszkaniowa między Bugiem a Odrą nie zaistniała. Ale trudno się dziwić – w tym samym kraju przyjęto, że programy 500+, a potem 800+ poprawią współczynnik dzietności…