Pionierski bank kryptowalutowy był biznesem międzynarodowej mafii? Fintech oskarżony o pranie pieniędzy, miliardy zamrożone
Największy brazylijski kartel narkotykowy działa jak dobrze zorganizowana i wyrafinowana korporacja finansowa. Zaś swoje niemałe przychody pierze poprzez… własny bank. A dokładniej – kryptowalutowy fintech, uważany dotąd za jeden z bardziej pionierskich i dynamicznych podmiotów finansowych w Brazylii. Do wniosków tych doszła policja, która właśnie się w owym banku zjawiła.
Jak wynika z ustaleń policji cywilnej stanu São Paulo (rozróżnienie istotne, gdyż policja wojskowa ma w Brazylii niemal równie wielkie, o ile nie większe znaczenie – przyp.), fintech i jeden z czołowych startupów finansowych kraju, 4TBank – który przedstawia się jako „pierwszy krypto-bank” – współpracował ze zorganizowaną przestępczością. „Współpracował” to być może nawet zbyt eufemistyczne określenie. 4TBank miał być bowiem w istocie przedsięwzięciem kontrolowanym przez grupę przestępczą.
Lider biznesu
Konkretnie chodzi tutaj o syndykat Primeiro Comando da Capital (PCC) – największy podmiot na rynku narkotykowym w Brazylii, jeśli ten segment przestępczości można tak określić. Prócz „zwykłego” handlu narkotykami na ulicach brazylijskich miast (zwłaszcza w słynących z tego favelach), PCC wyspecjalizował się w ogromnie dochodowym przemycie kokainy do Europy. Grupa ta ma zapewniać „logistyczne połączenie” boliwijskich wytwórców tego narkotyku z europejskimi organizacjami przestępczymi.
PCC to organizacja niemała. Swą aktywność biznesową jako luźna grupa bandytów, którzy poznali się w więzieniu w São Paulo. Dziś jednak liczyć ma ponad 40 tysięcy „pełnych” członków organizacji, a także zatrudniać kolejne 60 tys. podwykonawców, innych przestępców i wynajętych rąk. Co ciekawe i niecodziennie spotykane w realiach latynoamerykańskich karteli, słynących z nieomal feudalnych stosunków, PCC ma przy tym dość zdecentralizowaną i płaską strukturę.
Jest też organizacją relatywnie innowacyjną i pozbawioną kompleksów. Prócz „tradycyjnej” działalności przestępczej nie stroni także od zarobku na publicznych kontraktach poprzez kontrolowane przez siebie podmioty i internetowych zakładach bukmacherskich, a także od utrzymywania „przyjaznych relacji” z brazylijskim politykami. Na szmuglu kokainy syndykat ten zarabiać ma ponad miliard dolarów. I właśnie obsługując pranie tych przychodów, na scenie pojawić miał się 4TBank.
Fintech (nie)jedyny w swoim rodzaju
Startup ten założyła oficjalnie Matie Obam, młoda i „dynamiczna” przedsiębiorczyni. Przedstawiał się on jako nowatorskie rozwiązanie, „demokratyzujące” finanse. Miał on oferować większą dostępność i sprawiedliwość, zwłaszcza dla biedniejszych kręgów brazylijskiego społeczeństwa, niż tradycyjny system bankowy. Okazało się jednak, że pani Obam była jedynie jego twarzą, sama będąc rodzinnie powiązana z pewnymi mniej publicznymi aspektami brazylijskiego „biznesu”.
W wyniku długiego śledztwa policja stanu São Paulo wyśledziła – i wystąpiła o zamrożenie – zasobów i funduszy na kwotę 8,6 brazylijskich reali. Czyli ekwiwalent 1,5 miliarda dolarów. Były to środki, które zastano w dyspozycji 4TBank oraz jego kadry zarządzającej. Całkiem sporo jak na raptem kilkuletni fintech. A warto pamiętać, że najpewniej były to jedynie środki akurat „w obrocie” – innymi słowy te, które właśnie prano na rzecz zleceniodawcy.
Wskazuje to przy tym, że podobnych odkryć w toku śledztwa może być więcej. Jak się bowiem podejrzewa, 4TBank nie był jedynym przedsięwzięciem, które założyła największa brazylijska grupa narkotykowa.