Obowiązkowy kod QR, by móc wyjechać. „Miasto-więzienie”, czy jest na sali Snake Plissken?

Władze lokalne pewnego miejsca w Kanadzie wpadły na pomysł, by zamienić całą miejscowość w elektroniczny gułag. Wstęp do niej byłby płatny. Z kolei ktokolwiek chciałby ją opuścić, musiałby legitymować się uzyskanym od niej specjalnym kodem QR. Czy ktoś tu naoglądał się za dużo dystopijnej filmowej klasyki?

Doniesienia, które docierają z kanadyjskiej prowincji Quebec brzmią, jakby pochodziły żywcem ze scenariusza kultowego filmu „Ucieczka z Nowego Jorku”. Względnie „13 Dzielnica”. Jak wiadomo, bohater tego pierwszego, Snake Plissken, musi uciec z zamienionej w ogromne więzienie wyspy Manhattan. Podobnie mogą poczuć się osoby, które na swoje nieszczęście odwiedzą lub zamieszkują pewną kanadyjską miejscowość.

Wyspa Îles-de-la-Madeleine oraz miejscowość o tej samej nazwie znajduje się w Zatoce Świętego Wawrzyńca. Jak się okazuje, ma ona nader postępowe władze lokalne. Chcą one wykorzystać zdobycze techniki, aby wdrożyć „innowacyjny” plan kontroli ludności, która by tam się znalazła.

Miejscowość rodem z dystopii

Zgodnie z właśnie wdrażanym planem, osoby przyjeżdżające do Îles-de-la-Madeleine zostaną zmuszone do zapłaty 30 dolarów. Z kolei jeśli chciałyby tę urokliwą miejscowość opuścić, nie zostaną z niej wypuszczone (!), o ile nie uzyskają od władzy municypalnej łaskawego pozwolenia na to.

Będą musiały wylegitymować się, oraz suplikować o specjalny kod QR. Jeśli brzmi to jak projekt „Elektroniczne getto 2.0” to najpewniej dlatego, że trudno nie zauważyć rażących podobieństw z pewnymi mrocznymi ideami z historii.

Cóż jest celem lokalnych włodarzy? W teorii – upewnienie się, że przybysze nie popełnili żadnych „wykroczeń”. Które to, jak widać, mają być podstawą do faktycznego uwięzienia ich w miejscowości. Oraz oczywiście pieniądze. Władze chcą bowiem w wygodny dla siebie sposób wymusić wspomniane opłaty. A jeśli przy okazji populację uda się objąć bezprecedensowym zakresem kontroli to przecież – dla łaskawej władzuni – tym lepiej.

Czułe objęcia e-gułagu

Pierwotnie projekt miał dotyczyć wszystkich, nawet lokalnych mieszkańców. Jak się można domyślać, wywołało to furię ludzi, którym groziło, że nie tylko będą musieli za każdym razem płacić, by dostać się do swojego domu, ale jeszcze nie będą w stanie go opuścić bez urzędniczej zgody.

Czując opór, władze municypalne „wspaniałomyślnie” ograniczyły obowiązywanie projektu do przybyszów z zewnątrz. Przynajmniej w kwestii kodów QR, bo nawet lokalni mieszkańcy mają być zmuszeni do legitymowania się, gdy będą chcieli udać się poza miasteczko.

Cały schemat budzi zresztą wściekłość ich niezależnie od tego wyjątku, bo, przykładowo, dotyczyć będzie dowolnych krewnych czy przyjaciół, którzy chcieliby odwiedzić swych bliskich z Îles-de-la-Madeleine. A którzy teraz zapewne dwakroć się zastanowią, czy wizyta jest warta zmagania się z reżimem elektronicznego gułagu.

Co ciekawe, pomysł takiej polityki bynajmniej nie jest nowy. System „paszportów wewnętrznych”, a także dodatkowy reżim kontrolny przy wjeździe i wyjeździe do niektórych miast, obowiązywały w Związku Sowieckim. Były to tzw. miasta zamknięte, z reguły obsługujące jakąś tajną dziedzinę działalności tego totalitarnego państwa – jak np. przemysł nuklearny.

Biorąc pod uwagę ogólny klimat polityczny dzisiejszej Kanady oraz sympatie ideowe jej premiera, w istocie nie dziwi sięgnięcie do wzorców sowieckich.

„Słuszna jest linia naszej Partii”

Nie są w tym kontekście dziwne pełne wściekłości ataki na decyzję. Prócz samego nieprawdopodobnego tupetu lokalnej władzy, która nie widzi nic zdrożnego w totalitarnej kontroli miejscowej populacji, krytycy podnoszą też konkretniejsze zarzuty. Wskazują oni, że jakiekolwiek pomysły, które przywodzą na myśl politykę komunikacyjną rodem z Generalnego Gubernatorstwa w 1943, są w Kanadzie nielegalne.

Ma to bowiem być w oczywisty sposób sprzeczne ze statutowymi prawami obywateli – pośród których, tak się składa, jest swoboda podróżowania i transportu. A trudno uznać za swobodę coś, na co lokalna władza ma kaprys wymagać swojej zgody. Dokładnie to liczni mieszkańcy zakomunikowali lokalnym oficjelom na posiedzeniu miejscowego gremium. Biorąc pod uwagę skalę wzburzenia, należy zapewne spodziewać się z ich strony pozwów. A także, potencjalnie, aktów nieposłuszeństwa i „nielegalnych” wyjazdów bez legitymowania się.

Burmistrz Îles-de-la-Madeleine, niejaki Antonin Valiquette, nie widzi jednak problemu. Jego zdaniem, reżim kontroli wjazdu i wyjazdu oraz kody QR są absolutnie legalne. Problemem ma być natomiast „dezinformacja pośród obywateli”. Inaczej bowiem z pewnością popieraliby linię władz, prawda? Prawda…? Pan burmistrz chce w związku z tym podjąć walkę z ową „dezinformacją”. Pozostaje jedynie ciekawość, czy wedle podobnie sowieckich wzorców, co w przypadku walki z wykroczeniami.

Komentarze