Niemcy: „migrantom” wolno jeździć na gapę, a legalnym mieszkańcom nie…?
Serię kontrowersji wzbudziła najnowsza praktyka niemieckich linii kolejowych w stosunku do imigrantów. Zwłaszcza tych nielegalnych, których obecność Niemcy (a dokładniej: niemieccy politycy) tolerują.
Chodzi o zjawisko, które zaobserwowali pasażerowie pociągów w Turyngii. Muszą oni, w typowy sposób, okazywać „bileciki do kontroli”. Jak się jednak okazuje – tylko oni. Imigranci natomiast mogą jeździć na gapę. Konduktorzy nawet bowiem nie pytają ich o bilety.
Pasażerowie zwrócili uwagę na rażącą nierówność takiej praktyki. W odpowiedzi usłyszeli od konduktora, że nie jest to jego pomysł – a nowa, „tolerancyjna” względem imigrantów polityka linii kolejowych w Turyngii. Przy czym – tam ją zaobserwowano, niewykluczone jednak, że obowiązuje także i w innych landach.
Powód jest prozaiczny – imigranci, „uchodźcy” i „azylanci”, mimo że stanowią zaledwie drobny procent pasażerów kolei, opowiadają za ponad połowę przestępstw popełnianych w pociągach. Nader często obiektem ich agresji stawał się właśnie personel kolejowy, który miał „czelność” spytać ich o bilety.
Niemcy – pasażerami drugiej kategorii
Kierownictwo kolejowe znalazło banalnie proste rozwiązanie – po prostu nie pytać ich o bilety. I po problemie! Wzbudziło to, mówiąc łagodnie, emocje i niezadowolenie. Mając to na względzie, dziennikarze gazety Thüringer Allgemeine skontaktowali się w tej sprawie z dyrekcją niemieckich kolei, Deutsche Bahn.
Ta stwierdziła, że to nieprawda i wszystkie bilety podlegają sprawdzaniu. Wszystkie – no chyba że konduktor „uzna”, że jednak nie. To wtedy jednak nie są sprawdzane. A tak się składa, że możliwość decydowania, które bilety sprawdzać, a które nie, konduktorzy otrzymali, by „deeskalować napięcia” z określonymi pasażerami.
Efekt jest oczywisty – Niemcy, obywatele innych państw UE czy po prostu legalni rezydenci bilety okazywać muszą. Nie stanowią bowiem (pechowo dla siebie…) zagrożenia dla personelu kolei. Natomiast „migranci” i owszem, stanowią zagrożenie – i dlatego za karę pojadą za darmo.
Byle „nie drażnić”
Nic dziwnego, ze pośród niemieckich obserwatorów sprawa ta – jak i sam w ogóle podział pasażerów na kategorię „lepszych”, uprzywilejowanych, i gorszych, którzy mają płacić – budzi niejakie wzburzenie. I bez tego Niemcy starają się pozbywać „azylantów”, których wcześniej sami ochoczo zaprosili.
Oczywiście kolejny „tolerancyjny” pomysł wobec imigrantów nie sprawi, że przestaną oni popełniać mniej przestępstw w pociągach. Naturalną bowiem reakcją będzie zwiększona obecność „azylantów” w pociągach – skoro im wolno i nie muszą płacić.
To z kolei siłą rzeczy przełoży się na zwiększoną skalę przestępczości. I błędne koło się zamyka. Kierownictwo Deutsche Bahn najwyraźniej o tym wie – chce bowiem przeznaczyć dziesiątki tysięcy euro na ochronę w pociągach.
Chce także przeprowadzić (ciekawe, na czyj koszt…) szkolenia dla imigrantów, jak mają zachowywać się w pociągach (!). Nie ujawniono, czy w programie szkolenia znajdzie się punkt o konieczności kupna biletów – czy też także tutaj koleje będą dbały przede wszystkim o to, by „nie prowokować” drażliwych azylantów.