Izrael uderza na Iran, ale tak jakby „na niby”. Teatr pozorów na Bliskim Wschodzie, rynki niezbyt przejęte
Iran doświadczył dziś incydentów, które uznano za atak Izraela. Miało być ono odwetem za ubiegłotygodniowe uderzenie Iranu na Izrael – które z kolei było rewanżem za zbombardowanie irańskiego konsulatu w Damaszku. Podobnie jak nalot irański, także dzisiejsza akcja izraelska była wręcz zaskakująco nieszkodliwa. A co za tym idzie – nastawiona głównie na przekaz polityczny.
Wedle dostępnych informacji, nad miastami Tebriz (północno-zachodni Iran) i Isfahan (w centralnej części kraju) miało dziś dojść do eksplozji. Przechwycono nad nimi drony uderzeniowe – ale dość niewielkie; pierwsze sygnały sugerowały, że były to zwykłe kwadrakoptery.
Pojawiły się także sugestie, że do ataku wykorzystano jednak nie drony (lub nie tylko je), lecz pociski balistyczne. Miałyby być to pociski typu Rocks, wystrzelone przez izraelskie samoloty F-15I z syryjskiej przestrzeni powietrznej. Na tę wersję wskazywać by miał fakt, że w Iranie znaleziono zużyty pierwszy człon rakiety, który spadł na powierzchnię.
Izrael i Iran – wymiana uprzejmości w stylu bliskowschodnim
Wedle szybko sformułowanych wniosków, nalot ten nie był uderzeniem strategicznym – a wprost przeciwnie. Jeśli faktycznie wykorzystano w jego toku drony, to – z uwagi na ich niewielki zasięg – musiały one zostać wystrzelone w granicach samego Iranu. A to oznaczałoby operację izraelskiego wywiadu/sił specjalnych. Izrael dokonywał już wielokrotnie „nieregularnych” uderzeń wewnątrz Iranu, w formie ataków bombowych czy skrytobójstw.
Szkody, jakie wyrządził, były żadne – lub niemal żadne. Drony i/lub pociski rakietowy częściowo spaść miały zresztą na pustyni. Częściowo zaś – w okolicy bazy lotniczej Irańskich Sił Powietrznych w Isfahanie oraz obiektów wojskowych. Źródłem najbardziej widowiskowych eksplozji miała zaś być irańska obrona przeciwlotnicza, która otworzyła ogień do wykrytych celów powietrznych.
Wedle niepotwierdzonych doniesień, jedyne szkody, jakie odnotowano, to uszkodzenia radaru systemu obrony przeciwlotniczej S-300PMU-2. Warto jednak zauważyć, że miejsca ataku znajdowały się w pobliżu obiektów, które uważa się za powiązane z irańskim programem atomowym.
Najbardziej drażliwym dla Irańczyków akcentem ataku może być fakt, że w ogóle się on wydarzył. Jak również propagandowy zbieg okoliczności – Izrael „uczcił” w ten sposób 85 urodziny ajatollaha Alego Chamenei’ego najwyższego przywódcy (Rahbara) i faktycznego teokratycznego władcy kraju.
Ropa płynie swoim tempem
Wedle rozpowszechnionych ocen, uderzenie miało charakter symboliczny, ograniczając się do ostrzeżenia i gestu politycznego. Miał to być po prostu sygnał dla Iranu. Fakt ten wywołał zresztą niezadowolenie wewnątrz Izraela. Itamar Ben-Gwir, uchodzący za politycznie radykalnego minister ds. bezpieczeństwa, określił atak jako „żałosny”.
Pomimo wielokrotnie deklarowanych zamiarów, Izrael nie wykorzystał okazji, by faktycznie postarać się zniszczyć irańskie obiekty atomowe. Wpływ na to mógł mieć fakt, że na powściągliwość naciskały USA. Amerykanie zadeklarowali zresztą, że nie będą w żaden sposób wspierać ani angażować się w działania Izraela. Wedle niektórych doniesień, mieli natomiast obiecać nieingerowanie w planowaną izraelską ofensywę lądową na Rafah w Strefie Gazy w zamian za ograniczoną odpowiedź.
Niezależnie od przyczyn, relatywną słabość ataku uznano za sygnał deeskalacyjny. Iran odgrażał się, że odpowie na każde uderzenie na swoje terytorium lub zasoby. Jednak relatywna nieszkodliwość i symboliczność ataku pozwala przedstawicielom władz w Teheranie na deeskalację. Tak też zresztą przedstawiły to irańskie media, załączając wypowiedzi zupełnie nieprzejętych wydarzeniami świadków.
Stąd też rynki zareagowały na dzisiejszy atak dość typowo. Notowania cen ropy doznały krótkotrwałego wzrostu, po czym poczęły opadać. Ropa Brent pod koniec dnia kosztować miała 87,29 dolarów za baryłkę, raptem 18 centów drożej niż rano, pomimo tymczasowego wzrostu o 3 dolary.