Z wielkiej chmury mały (choć ognisty) deszcz? Konsekwencje irańskiego ataku na Izrael

Wielki w swym rozmachu irański atak powietrzny na Izrael, który miał miejsce wczoraj w nocy, okazał się mieć większe znaczenie polityczne niż militarne. Wiele wskazuje zresztą, że właśnie taka była jego intencja. Nie oznacza to jednak, że w regionie Bliskiego Wschodu opadnie wrogość. Eskalacja tejże będzie jednak rozciągnięta w czase.

Po wczorajszym wieczorze, pełnym nerwowych analiz i komentarzy, wiele wskazuje na to, że Bliski Wschód wraca do swej relatywnej normy. Czyli sytuacji, którą od dekad określa się jako „beczkę prochu”, od lat grożącą wybuchem.

Oczywiście, rejon ten, jeden z bardziej zapalnych na świecie, nieustannie jest areną jakichś jątrzących się konfliktów. Wygląda jednak na to, że wojny totalnej, w której naprzeciw siebie staną Iran i Izrael, nie będzie.

„Prawdziwa obietnica” z Teheranu

Wczoraj w nocy – jeszcze w momencie, gdy setki pocisków były w powietrzu, zmierzając w kierunku Izraela, Iran ogłosił, że zrealizował swój zamiar odwetu. Siłą rzeczy nie wiedziano jeszcze, jakie szkody spowoduje atak, co wskazuje, że nie one, ale aspekt polityczny był tym, na czym zależało Teheranowi.

I w istocie, zdjęcia i nagrania wybuchów w Izraelu oraz na jego niebie wzbudziły entuzjazm pośród licznych mieszkańców Bliskiego Wschodu. Większość z owych wybuchów była co prawda skutkiem pracy obrony przeciwlotniczej, jednak z punktu widzenia medialnego nie ma to znaczenia.

Uzyskane materiały, zwłaszcza te ukazujące (doskonale widoczne na nocnym nieboskłonie) irańskie pociski nad Wzgórzem Świątynnym w Jerozolimie czy izraelskim Knesetem, jeszcze długo będą stanowić cenny oręż propagandowy, ukazujący, że mimo swej militarnej siły Izrael nie jest wszechmocny i można mu zagrozić.

Izraelskie lotnictwo w niedzielę wykonało odwetowe uderzenia powietrzne na cele Hezbollahu w południowym Libanie. Naloty takie stanowią jednak w regionie niemal codzienność i, mówiąc cynicznie, mało kogo wzruszają.

Izrael ogląda fajerwerki

Ze swej strony Izrael twierdzi, że atak okazał się impotentny. Źródła tego kraju twierdzą, że zestrzeliły niemal wszystkie środki napadu powietrznego. Wszystkie – tj. wszystkie te, które doń dotarły. Z 400-500 wystrzelonych, jordańska obrona przeciwlotnicza oraz amerykańskie i brytyjskie lotnictwo miały bowiem same zestrzelić około 100-200.

Z kolei wedle źródeł irańskich, z sukcesem uderzono w izraelską bazę lotniczą w Nevatim. Stacjonują w niej m.in. najnowocześniejsze myśliwce wielozadaniowe F-35 Adir. Siłom Hezbollahu, wedle ich własnych podań, miało też udać się trafienie w baterię systemu przeciwlotniczego „Iron Dome”.

Izraelski gabinet ma dzisiaj obradować nad kwestią militarnej reakcji. Jednak sama ta informacja stanowi swego rodzaju odpowiedź. Gdyby bowiem zdecydowano się na odwet, nie informowano by publicznie o deliberacjach na ten temat, tylko po prostu go przeprowadzono.

Potwierdza to fakt, że dziś rano Izrael na powrót otworzył swoją, zamkniętą wczoraj, przestrzeń powietrzną. Szereg sobotnich i niedzielnych lotów w regionie został co prawda odwołanych, ale być może na tym utrudnienia komunikacyjne się skończą.

Koniec baśni nie nastąpi

Czy w związku z tym sprawa rozchodzi się po kościach? Niestety, najpewniej nie, zaś bliskowschodnie „Baśnie z Tysiąca i Jednej Wojny” się nie kończą. I Iran, i Izrael zgodnie twierdzą, że ich adwersarza czekają dalsze konsekwencje.

Ich wrogość wynika bowiem nie tyle z różnic interesów (które z czasem dają się załagodzić – jak pokazuje przykład niegdyś wrogich Izraelowi Jordanii i Egiptu), lecz fundamentalnej niezgody dalekosiężnych celów politycznych. Krócej, obydwa kraje uważają się nawzajem za żywotne zagrożenie dla swojej przyszłości. W tych warunkach rywalizacja będzie kontynuować, choć chwilowo żadnej ze stron nie zależy na eskalacji.

Co prawda Izrael od lat pragnął uderzyć na irańskie cele związane z programem nuklearnym tego kraju. Mimo agresywnej retoryki ma jednak obecnie na głowie coraz bardziej toksyczną politycznie kwestię Gazy i tysięcy palestyńskich ofiar. Dodatkowo, USA zapowiedziały publicznie, że nie zamierzają brać jakiegokolwiek udziału w ewentualnym izraelskim ataku na Iran. A to mocno komplikuje Izraelczykom ewentualne plany.

Z kolei ten ostatni zdaje sobie sprawę, że w otwartej walce stoi na niekorzystnej pozycji (m.in. z uwagi na poziom technologiczny sił zbrojnych). Wedle ocen Teheranu znacznie skuteczniejsza jest strategia długofalowego angażowania Izraela w wyczerpujące konflikty o niskiej intensywności za pomocą sprzymierzonych z Iranem ugrupowań zbrojnych.

Wielkie wzmożenie obserwatorów na całym świecie, czekających na pełnoskalową wojnę, najpewniej opadnie. Pociski, drony, rakiety i bomby w przewidywalnej przyszłości w dalszym ciągu będą jednak latać po niebie Bliskiego Wschodu, w obydwie strony.

Komentarze