Czy to ma być kpina? Chiński statek zamieszany w sabotaż sobie odpłynął – z uwagi na „psychiczne samopoczucie załogi”
Chiński statek, który jak wskazują dowody, podjął rozmyślny sabotaż i starał się zniszczyć podmorskie kable światłowodowe na Bałtyku, odpłynął. Jednostkę zatrzymano, ale – cóż za przypadek – Chiny nie wyrażały zgody na śledztwo. Wprost niewiarygodne, że kraje Europy są do tego stopnia bezradne i bezwolne
Rzadko kiedy w międzynarodowych stosunkach dyplomatycznych można odnieść wrażenie tak dojmującej pogardy, jaka wyczuwalna jest w tym przypadku. Pogardy, konkretnie, ze strony Chin, a skierowanej w stronę europejskich (konkretnie duńskich i szwedzkich) polityków i organów państwowych.
I w istocie nic dziwnego. W azjatyckiej mentalności politycznej (właściwej zresztą w tym przypadku nie tylko Chinom, ale też, przykładowo, Rosji) po prostu nie szanuje się bytów słabych – i takich ludzi. Słabych nie tylko w rozumieniu militarnym czy gospodarczym, choć to oczywiście też, ale też w sensie mentalnym. Innymi słowy – zbyt tchórzliwych, by zadbać o swój interes, niezależnie od sprzeciwu innych.
A do tego bowiem właśnie teraz doszło.
Sabotaż – oj tam, drobnostka
Oto chiński statek Yi Peng 3, który oficjalnie „podejrzewano” o niedawny sabotaż kabli na Bałtyku (a który, nieoficjalnie, po prostu się go dopuścił), najzwyczajniej w świecie odpłynął. Ot, tak sobie. Co więcej, duńskie, szwedzkie i niemieckie służby po prostu się temu przyglądały.
Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie to, że jednostkę wcześniej, z uwagi na dowody jej zachowania, formalnie zatrzymano. Śledztwo w sprawie celowego zniszczenia przez ów statek bałtyckich kabli światłowodowych utknęło jednak w martwym punkcie. Utknęło, ponieważ szwedzkie służby, które je prowadziły… zabiegały o zgodę Chin (!) na jego przeprowadzenie.
Szwedom pozwolono jedynie „obserwować”, jak załogę przepytywali sami Chińczycy (totalnie nie udając…). Ale zgody na to, by uczynić to samemu – podobnie jak zebrać inne dowody – to juz nie. Zupełnie jakby pokorne proszenie o zgodę państwa, które wedle wszelkiego prawdopodobieństwa faktycznie odpowiadało za ów sabotaż, na śledztwo przeciwko niemu, miało jakikolwiek sens.
Pomijając oczywiście tę drobną kwestię, że podobny sabotaż można by spokojnie uznać za akt wojny – i użyć wobec odpowiedzialnej za to jednostki siły militarnej. No chyba, że politycy z Europy również na wojnie będą prosić przeciwnika o zgodę na podjęcie działań obronnych przeciwko niemu.
Nie macie naszej zgody i co nam zrobicie
Jeśli to nie jest koniec świata, to będzie nim ciąg dalszy. Oto bowiem gdy Szwedzi takiej zgody nie otrzymali – pomimo publicznych deklaracji woli współpracy, Chińczycy na wszelkie sposoby piętrzyli trudności – statek (formalnie jednostka aresztowana…), a jednostka sobie odpłynęła – nikt jej nic nie zrobił.
Zapytani o tę kwestię przedstawiciele pekińskich organów państwowych stwierdzili z troską, że niestety, ale statek musiał odpłynąć, bo tego wymagało „psychiczne i fizyczne samopoczucie załogi”. Doprawy, ciężko wyobrazić sobie bardziej pogardliwą odpowiedź ze strony kraju, w którym „samopoczuciem” jednostek nigdy nikt się nie przejmował.
W ramach rozrywki intelektualnej można sobie jednak spróbować wyobrazić, co by było, gdyby zaszła podobna sytuacja à rebours. To znaczy, gdyby europejski statek podejrzewano o sabotaż chińskich kabli podmorskich. Czy naprawdę europejscy politycy są tak ograniczeni intelektualnie, by sądzić, że Pekin przejmowałby się ich zgodą lub jej brakiem na zatrzymanie takiej jednostki i aresztowanie jej załogi?