Chiny zaatakują Tajwan? Padła data. USA ćwiczy atak na chińską armię
Chiny mogą zaatakować Tajwan w ciągu najbliższych sześciu miesięcy. Takie deklaracje – rewolucyjne, jeśli doniesienia te w istocie korespondują z realiami – mają pochodzić ze „źródeł wywiadowczych”. Czyli ściśle tajnych jak zawsze informacji służb specjalnych, które jednak przedostały się do prasy. Nie sposób ukryć, że pewna rezerwa będzie tu na miejscu. Z drugiej jednak strony, sam trend, który obserwuje się w polityce Pekinu wobec Taipej faktycznie skłania do niepokoju.
Informacje dot. tego, że Chiny mogą spróbować ataku na Tajwan w przeciągu najbliższego pół roku, miały jakoby pochodzić z nieoficjalnych rozmów przedstawicieli służb wywiadowczych z mediami. Oczywiście wiarygodność tych doniesień opiera się na, cóż… wierze. I musi uwzględniać szereg czynników i zastrzeżeń. W tym także te, że tajne służby zwykły raczej chronić swoje informacje. A jeśli jakiekolwiek z nich „przeciekają”, to częściej niż nie jest to zamierzony krok. Obliczony na osiągniecie jakiegoś efektu.
Sytuacja taka miała na przykład miejsce przed inwazją Rosji na Ukrainę w 2022 roku. Amerykańskie służby miały wówczas dokonywać przecieków, by półoficjalnie ostrzec świat, a zwłaszcza zainteresowanych (tj. Ukrainę – której władze miały pierwotnie długo nie dawać wiary podobnym doniesieniom), że Rosja faktycznie liczy na krótką, zwycięską wojenkę. Oczywiście bywają też sytuacje odmienne, w której naprawdę tajne informacje przedostają się do publiki (vide WikiLeaks). Ale tak jakby rzadziej.
Tym razem podobny kazus miałby dotyczyć Pekinu. Chodzić może o to, że – podobnie jak Rosja na początku wiosny 2022 roku – Chiny mogą liczyć, że zdecydowanym, błyskotliwym i brutalnym blitzkriegiem zdołają zająć Tajwan bez wdawania się w długotrwały konflikt. Który po zajęciu wyspy miałby, w oczach chińskich decydentów przynajmniej, miałby być dla Amerykanów oraz ich azjatyckich sojuszników bezprzedmiotowy.
Chiny mają tutaj liczyć na wykorzystanie na swoją korzyść zasadniczej zmiany w paradygmacie amerykańskiej polityki zagranicznej pod rządami Donalda Trumpa. I jednoznaczne odejście od polityki interwencjonizmu w imię skupienia się na rozwiązywaniu problemów Ameryki. Zarówno tych czysto wewnętrznych, i licznych w jaskrawo poróżnionych ideologicznie Stanach Zjednoczonych, jak i tych bardziej międzynarodowych, ale odnoszących się do najbliższej okolicy (jak np. nielegalna imigracja).
Prócz „zachęty”, którą miałaby dla Pekinu stanowić możliwość nie-interwencji Waszyngtonu w razie ewentualnej inwazji, USA miałyby być źródłem także motywacji negatywnej. Zdeterminowana wojna celna wywołana przez Trumpa może bowiem podważyć oparty na eksporcie model rozwoju chińskiej gospodarki. Która i tak zmaga się z szeregiem głębokich problemów strukturalnych, takich jak bańka na rynku nieruchomości.
Zachwianie gospodarcze w Chinach miałoby grozić wybuchem niepokojów w skali całego, gigantycznego społeczeństwa chińskiego. A tym samym stanowić ogromne zagrożenie dla autorytarnych władz w Pekinie. W tym kontekście spektakularny sukces polityczny i propagandowy, jakim byłoby zajęcie Tajwanu, miałoby pozwolić kierownictwu Komunistycznej Partii Chin na podbudowanie swojego autorytetu i uspokojenie nastrojów. Zwycięstwem da się przecież wytłumaczyć nawet ekonomiczne trudności.
To, czy Amerykanie faktycznie pozostawiliby Tajwan, gdyby Chiny kontynentalne go zaatakowały, pozostaje jednak daleko idącym założeniem ze strony Pekinu. Wiele wskazuje, że tak bynajmniej nie będzie. Amerykańskie i japońskie siły morskie oraz powietrzne mają, wedle doniesień, ćwiczyć wielkoskalowe ataki na chińską flotę inwazyjną, która zmierzałaby w kierunku Tajwanu. Równie groźne dla Pekinu byłaby szerokoskalowa blokada jego portów i żeglugi handlowej.