
Brutalny zamach w Kanadzie. SUV wjechał w tłum ludzi, są zabici. Odwróci wybory?
W niedzielę wieczorem w Vancouver, w Kanadzie, doszło do ataku terrorystycznego. W trakcie odbywającego się właśnie festiwalu kultury filipińskiej Lapu Lapu, w tłum uczestników z dużą prędkością wjechał SUV, taranując zgromadzonych. Zginęło co najmniej 11 osób. Zamachowca schwytano. Zamach z miejsca okazał się rozbudzić oskarżenia i kontrowersje – tym bardziej, że wydarzył się w wyjątkowo wrażliwym momencie.
Jak się okazało, sprawcą zamachu w Vancouver okazał się być 30… Filipińczyk. Został on ujęty na miejscu – przez wściekły tłum. Policja zjawiła się na miejscu potem, i miała ochronić sprawcę przed naporem wzburzonych świadków ataku. Także Filipińczykami mają być, co nie zaskakuje, ofiary. Śmierć ponieść miało 11 osób, w wieku od 5 do 65 lat.
Skutki zamachu miały wyglądać następująco (nagranie może być dla niektórych widzów drastyczne).
Co natomiast i owszem, zaskakuje, to tempo, z jakim atak stał się przedmiotem zaciekłych kontrowersji – i oskarżeń o kłamstwo. Polica Vancouver w nieprawdopodobnym tempie ogłosiła bowiem, że atak… nie był zamachem terrorystycznym. Określając go jako „incydent z licznymi ofiarami” twierdzi, że sprawca cierpiał na problemy psychiczne.

Liczni komentatorzy poddają jednak w wątpliwość wiarygodność oficjalnych komunikatów. Policja Vancouver miała, ich zdaniem, świadomie tuszować okoliczności zdarzenia. Tak, aby „uspokoić emocje” i podejrzenia. Te ostatnie bowiem też się pojawiają. Niektórzy wskazują, że sprawca miał być sympatykiem Państwa Islamskiego (na Filipinach, choć kraj ten jest w większości katolicki, od dekad toczy się bowiem islamistyczna rebelia).

Faktycznie zweryfikowanych doniesień tak szybko po samym zamachu naturalnie nie sposób się spodziewać. Pozostaje bardzo możliwe, że zarówno tzw. czynniki oficjalne, jak i nieoficjalni komentatorzy w ten czy inny sposób mijają się z prawdą. Również w sposób niezawiniony.
Zamach w Vancouver a wielka polityka
W Kanadzie odbywają się właśnie wybory parlamentarne. Elekcję tę postrzega się jako ogromnie istotną dla przyszłości tego kraju. Od trzech dekad niepodzielnie rządzi nim bardzo mocno lewicowa Partia Liberalna. Ogromnie niepopularny premier Justin Trudeau został niedawno usunięty ze stanowiska, jako premier i lider Liberałów zastąpił zaś go Mark Carney. B. prezes Banku Anglii (!), dumnie określający się jako postępowy „globalista”.
Carney, mimo że reprezentuje w praktyce identyczny program co Trudeau, zapewnił efekt „świeżej twarzy”. W efekcie zmiana władzy nie jest wcale przesądzona, jak jeszcze uważano w zeszłym roku. Miały przyczynić się do tego gigantyczne wzrosty kosztów życia, autorytarne zapędy ideologiczne Liberałów czy wspomagana przez państwo gigantyczna imigracja z krajów trzeciego świata. W efekcie tego spora część opinii publicznej nie mogła doczekać się zmiany.
W międzyczasie jednak władzę w USA przejął Donald Trump. Uwagę kanadyjskiej publiki skradło anty-antyamerykańskie uniesienie w reakcji na cła i komentarze dot. aneksji Kanady, którego twarzą okazał się właśnie Carney. Najgroźniejszym jego konkurentem do utrzymania władzy jest Partia Konserwatywna. Przez dłuższy czas niezdolna do zwycięstw wyborczych na skutek dryfu ideowego (stanowiąc w istocie „Partię Liberalną w wersji Light„).
Kanadę czeka rozpad?
Kryzys ten przełamał jej obecny lider, Pierre Poilievre, akcentując program wolnościowych reform gospodarczych. Te, jeśli zdołałby on wygrać wybory i przejąć władzę, mogłyby być o tyle istotne, że Kanadzie w istocie grozi rozpad. Referendum niepodległościowym od dawna grozi francuskojęzyczna prowincja Quebec. Trudeau przystawał na wszystkie jej żądania, zdobywając jej poparcie dla Liberałów. Budząc jednak także frustrację większości innych, anglojęzycznych prowincji.
Tymczasem niektóre z tych ostatnich – zwłaszcza Alberta – także przebąkują o secesji. Czynnikiem je do tego skłaniającym były zwłaszcza czynione przez rząd Trudeau próby przejmowania kontroli nad wydobyciem surowców, konstytucyjnie należnych władzom prowincjonalnym. Jego rząd nie krył się zresztą z zamiarami wygaszania przemysłu wydobywczego w imię doktrynalnie pojmowanych celów „ekologicznych” i „klimatycznych”.
W efekcie tego obecne wybory mogą zadecydować, czy i kiedy Kanada się rozpadnie. Przez ostatnich kilka tygodni Carney i Liberałowie odwrócili poprzednie trendy sondażowe, wysuwając się na prowadzenie. Zamach w Vancouver może potencjalnie stanowić tzw. czarnego łabędzia. Nieprzewidywalne wydarzenie, które może mocno namieszać i potencjalnie odwrócić wyniki wyborów w Kanadzie.