Błazeński dyktator rzekomo „wygrywa” wybory. Protesty i blokady w całym kraju

Wedle ogłoszonych „wyników” wyborów w Wenezueli, wygrał je autorytarny prezydent Nicolas Maduro, określający się jako boliwariański socjalista. Pomimo rekordowej niepopularności, ruiny gospodarczej kraju, powszechnej biedy i regresu cywilizacyjnego. Któż mógłby wątpić w „sukces” wyborczy operetkowego jefe?

Wcześniej, gdy pojawiały się pierwsze cząstkowe (i przypuszczalnie jeszcze niesfałszowane) wyniki, zwolennicy opozycji świętowali na ulicach.

Nastroje te zmieniły się, gdy ogłoszono oficjalne „wyniki”.

https://twitter.com/BehizyTweets/status/1817778115382284433

Wedle tychże, Maduro otrzymał akurat 51% procent głosów. Tego, że ich wiarygodność mieszkańcy kraju uznali za zerową, dodawać naturalnie nie trzeba.

https://twitter.com/TommyShelby_30/status/1817768646439039319

O dziwo, nie doszło od razu do starć ulicznych. Te z reguły następują bardzo szybko, bowiem dowolne przejawy niezadowolenia spotykają się z atakami band collectivos. Są to bojówki, najczęściej złożone z przestępców i lokalnego odpowiednika demograficznego tzw. dresiarzy, na służbie władzy.

Tymczasem zwolennicy opozycji wylegli w miejsca publiczne, zablokowali niektóre drogi i podpalili opony. Niektórzy komentatorzy wyrażali obawy dot. wybuchu wojny domowej. Aby jednak mogło dojść do tego, potrzebne są obydwie jej strony.

Jednak socjalistyczny, boliwiariański reżim Wenezueli – choć nie jest w stanie zabezpieczyć podstawowych potrzeb ludności (sektorowi prywatnemu zaś na to nie pozwala) – zadbał bardzo dokładnie o rozbrojenie ludności w kraju. Stąd też pozostaje pytanie, kto miałby wszcząć wojnę domową przeciw dyktatorowi?

Maduro cieszy się z „sukcesu”

Oczywiście fakt pseudo-zwycięstwa wyborczego nie zaskakuje. Maduro przez ostatnie lata rządził jako dyktator. Zresztą w sensie formalnym nielegalnie – przegrał bowiem również poprzednie wybory, jednak ich wyniki po prostu zignorował. Jeśli coś może zaskakiwać to to, że do dzisiejszych wyborów w ogóle doszło.

I że wenezuelska opozycja, pomimo dyskwalifikacji większości jej kandydatów oraz – ujmując eufemistycznie – stronniczości mediów i organów wyborczych – w ogóle wierzyła w szanse powodzenia udziału w nich. Co ciekawe, Maduro nawet nie stara się ukryć, że wyniki wyborów wzięto dosłownie z kapelusza.

https://twitter.com/wallstreetsheet/status/1817767081976254944

Pojawiło się bowiem multum przecieków dot. faktycznych wyników – i nic…

https://twitter.com/MarioNawfal/status/1817771048370045119

Niektóre kraje, w tym Chiny i Rosja, od razu jęły gratulować operetkowemu (choć krwawemu) dyktatorowi „sukcesu wyborczego”. Inni, w tym prezydent Argentyny, wezwali do jego obalenia.

Sfałszowane wyniki potępiły też USA – choć w tym przypadku republikańska opozycja wskazuje na hipokryzję kontrolowanej przez Demokratów administracji. Ci bowiem mieli sami szeroko dopuszczać się podobnych metod fałszowania głosów, np. poprzez fikcyjne „głosy pocztowe”.

Dziękujemy, że przeczytałeś/aś nasz artykuł do końca. Obserwuj nas w Wiadomościach Google i bądź na bieżąco!
Zostaw komentarz

Twój adres e-mail nie będzie opublikowany.