Efekty inflacji: bicie monety droższe od samej monety. Skutki masowego druku pieniądza w USA

Monety o wartości jednego centa mogą potencjalnie zniknąć z obiegu. Wraz bowiem z niepohamowanym dodrukiem dolara wartość jednocentówek spadła tak bardzo, że koszt ich bicia wynosi obecnie trzykrotność ich realnej wartości.

Amerykanie mogą niedługo pożegnać się z monetami o wartości jednego centa, zwyczajowo zwanymi pensami. Monety te wykonane są z cynku, i służą jako oczywisty odpowiednik jednogroszówek za oceanem.

Jako że są jednak częścią systemu monetarnego Rezerwy Federalnej, także i owe drobne monety cierpią na efekty systemu „zarządzania” dolarem przez ostatnie lata. Które to zarządzanie sprowadza się do drukowania olbrzymich ilości banknotów bez pokrycia, aby sfinansować gargantuiczne, przerośnięte wydatki.

W efekcie tegoż – i pomimo usilnych starań administracji oraz FED, by ten fakt ukryć – dolar w oczywisty i błyskawiczny sposób traci wartość. Co za tym idzie, tracą też wartość pensy. Rzecz jednak w tym, że koszt wybicia monet jednocentowych oraz metalu na nie przeznaczonego waha się w okolicach 3 centów za sztukę. FED dopłaca zatem do każdego pensa, którego emituje, zamiast na nim zarabiać.

Stąd też pojawiają się głosy rozważające możliwość wycofania ich z obiegu. Po prawdzie monety te nie spełniają dziś choćby zauważalnej roli w gospodarce, choć nie sposób nie zauważyć, że tą pomniejszą rolą nie przejmowano się tak długo, jak długo państwo mogło na jego emisji czerpać profit.

Teraz profit obrócił się w koszt. Istnieją jednak także „ważkie” argumenty za zachowaniem jednocentówki. Jej wycofanie bowiem mogłoby bowiem (o zgrozo) uzmysłowić Amerykanom skalę i praktyczne efekty faktycznej, a nie oficjalnej inflacji. A na to politycy z Waszyngtonu wcale, ale to wcale nie mają chęci.

Zobacz też: Wieżowiec na Manhattanie za 1 dolara. Okazja stulecia czy nadciągający armageddon…

Znów to samo…

Ogólną, historyczną regułą jest, że pieniądz warty jest dużo więcej niż sam materiał, z którego jest wykonany. Przez całe wieki herby czy podobizny władców wybijane na monetach czyniły te monety cenniejszymi niż grudka złota, srebra czy miedzi o analogicznej wadze.

Zasada ta w oczywisty sposób zachodzi jeszcze bardziej jaskrawo w przypadku banknotów, które same z siebie nie są warte nic lub prawie nic. Ich wartość bała się (niegdyś) z kruszcu, na którym były oparte, lub też (obecnie) z zadekretowanego przez państwa przymusu posługiwania się nimi.

Okazjonalnie jednak dochodzi do sytuacji – najczęściej z gatunku tych absurdalnych – która prawidłowość tę stawia na głowie. Jak, przykładowo, w przypadku niemieckiej Republiki Weimarskiej, gdy metal (nawet ten nie-szlachetny) cenniejszy był w formie złomu niż państwowej waluty.

Podobne obrazy miały miejsce w Zimbabwe, gdzie niegdyś można było przeczytać ogłoszenia w toaletach, które apelowały, by nie używać oficjalnych banknotów w roli papieru toaletowego. Zatykały bowiem odpływy, pogarszając i tak już nieciekawy los użytkowników tychże przybytków.

Teraz tą samą drogą zaczyna płynąć również szacowny niegdyś dolar. Szkoda, ale czy taki skutek nie był oczywistością?

Może Cię zainteresować:

Jesteś zainteresowany zakupem srebra lub złota inwestycyjnego? Sprawdź ofertę FlyingAtom.Gold!
Dziękujemy, że przeczytałeś/aś nasz artykuł do końca. Obserwuj nas w Wiadomościach Google i bądź na bieżąco!
2 komentarzy
  1. JK napisał

    „Za moich czasów, drogie dzieci – to za jednego dolara można było solidnie zabalować.” ;))

  2. Tadek hej napisał

    Republika Weimarska jest dość odległym przykładem, lepszym bo z naszego podwórka jest 1 grosz polski, który z tych samych względów i wspaniałej polityki pieniężnej od 2014 roku nie jest wytwarzany z mosiądzu manganowego tylko z żelaza powleczonego z wierzchu mosiądzem (możemy wyławiać drobniaki z fontann :)).

Zostaw komentarz

Twój adres e-mail nie będzie opublikowany.