Władze sprzedają kryptowalutę – pomimo oficjalnego zakazu
Obywatele, kupujcie krypto! Co prawda oficjalnie nie wolno Wam jej posiadać, ale jako że władza potrzebuje pieniędzy (cóż za zaskoczenie…), to ją Wam sprzeda. A jeśli smutni panowie z organów represji przyłapią Was z kryptowalutami? Żaden problem, przynajmniej dla władzy – krypto zostanie skonfiskowane, i będzie je można sprzedać następnym chętnyn… Tak pokrótce, i z odrobiną cynizmu, można określić schemat finansowy, jaki właśnie obserwują Chiny.
W Państwie Środka, jak powszechnie wiadomo, oficjalny rynek kryptowalut nie istnieje. Pozostaje on pod butem prawnych zakazów, narzuconych przez zazdrosne o zakres swojej kontroli nad sferą monetarną władze. Chińczykom nie wolno (w teorii przynajmniej – w praktyce bowiem bywa to różnie) obracać, płacić czy inwestować w zasoby cybernetyczne. Przynajmniej te klasyczne, zdecentralizowane. Ich ponura farsa w postaci miejscowej CBDC, Renminbi, czyli cyfrowego juana, jest bowiem jak najbardziej dostępna i nachalnie promowana. Tyle, że mieszkańcy Chin jakoś nie garną się do jej użycia.
Nie jest jednak tak, że Chiny są obojętne na możliwości oferowane przez krypto. W ostatnich latach i miesiącach nie brakowało sygnałów, że przynajmniej niektóre kręgi tamtejszego totalitarnego państwa dostrzegają potrzebę zmiany represyjnej polityki w odniesieniu do kryptowalut. Komunistyczny establishment rządzący doskonale zdaje sobie sprawę z ich potencjału, i nawet chętnie sam z nich korzysta. Tyle, że chcąc samemu wykorzystywać ich zalety, uzurpuje sobie prawo do odebrania tej możliwości swoim poddanym.
Prawo – narzędziem Partii
Najnowszym przykładem tej hipokryzji władzy jest zjawisko, które opisują doniesienia medialne. Oto bowiem liczne organy władz lokalnych w Chinach próbują podreperować swoje budżety, sprzedając kryptowaluty. Te, które znajdują się w ich dyspozycji – a jak się okazuje, tych nie brakuje. Władze rabują bowiem („konfiskują”) aktywa Chińczyków zamieszanych w jakoby „nielegalną działalność”. Jak wspomniano wyżej, za ową nielegalną działalność może uchodzić wszystko, na co przyjdzie kaprys urzędnikom, nawet zwykły transfer środków.
Czyniąc to, władze lokalne bezceremonialnie łamią zakaz tradingu kryptowalutowego, który narzucił rząd centralny w Pekinie. Ponownie, zwykli Chińczycy musieliby w takiej sytuacji obawiać się całego szeregu agresywnych represji. Chińscy komuniści ignorują natomiast własne prawo bezkarnie. W sprzedaży cyber-aktywów lokalne władze mają przy tym korzystać z pomocy i obsługi wybranych firm. To kolejna zagadka – w Chinach firmom nie wolno parać się kryptowalutami. Ale ewidentnie niektórym z nich jednak wolno, tak długo, jak wysługują się władzom.
Chiny w krainie deszczowców
Zresztą wiele innych szczegółów tego zjawiska tego także pozostaje niejasnych. Przykładowo – kto konkretnie jest nabywcą sprzedawanych środków? Albo na jakiej zasadzie dobierane są chińskie firmy, które tę sprzedaż obsługują? Sami chińscy obserwatorzy zauważają, że „rodzi to niebezpieczeństwo korupcyjne”, co należy zapewne uznać za określenie eufemistyczne. Wpisuje się to natomiast w trend, w ramach którego Chiny obserwują rosnącą skalę wykorzystania kryptowalut – nawet mimo oficjalnego zakazu (a po części być może właśnie z uwagi na niego).
Ilość wolumenu cyberaktywów wykorzystanych w „nielegalnych operacjach” w samym 2023 roku miała wzrosnąć 10-krotnie, osiągając równowartość 59 miliardów dolarów. Co naturalne, Chińczycy szukają sposobów ochrony swoich aktywów przed wszechwładzą i sobiepaństwem rządu. Ogromnie popularne jest w tym kontekście złoto, bogatsi mieszkańcy inwestują też w krypto za pośrednictwem rachunków off-shore’owych (najczęściej, choć nie jedynie, w Hongkongu). Reszcie pozostaje specyficzny stosunek do przepisów – albo kupno od samych władz.