Świat kryptowalut – podzielony. Użytkownicy i kierownictwo giełd krypto dążą do przeciwstawnych celów
Wiele wskazuje na to, że różnice celów i zapatrywań sprawiły, że nie sposób dziś mówić o społeczności użytkowników krypto jako całości. Przynajmniej w sensie politycznym. Świat kryptowalut podzielił się bowiem na mające zupełnie odmienne interesy grupy – które ścierają się politycznie.
Społeczność kryptowalutowa popiera lewicę czy prawicę? Czy też – w kontekście aktualnego sporu politycznego, na który świat kryptowalut akurat ma wpływ – Demokratów czy Republikanów? Oczywiście, zależy kogo spytać, i jak rozumieć pojęcie „świat kryptowalut”.
Wiele wskazuje bowiem, że nie można już mówić o czymś takim jak społeczność kryptowalutowa – a przynajmniej nie w rozumieniu monolitu. To o tyle istotne, że pierwotnie bowiem grono entuzjastów kryptoaktywów, jakkolwiek cechowało się ogromną odmiennością idei, gremialnie można było scharakteryzować jako skłaniające się ku ideom wolnościowym.
Obecnie trafniej byłoby już mówić o co najmniej dwóch różnych – i w coraz większej mierze rywalizujących ze sobą politycznie – kategoriach, na które podzielić można świat kryptowalut. I które w większym stopniu wciąga szerszy podział ideowy, niż łączy przedmiot kryptowalut.
Kogo popiera mityczna „społeczność” krypto?
Wczoraj opublikowano wyniki ciekawego sondażu. Przeprowadzili go uczeni z uniwersytetu Fairleigh Dickinson, badając sympatie polityczno-ideowe entuzjastów krypto. I wyniki są ciekawe.
Jeśli chodzi o zwykłych użytkowników i drobnych inwestorów, en masse popierają oni Donalda Trumpa i Republikanów. Wedle wyników, Trump prowadzi w tej grupie aż 12 punktami procentowymi (50 do 38). Dla porównania, pośród osób niechętnych kryptowalutom taki sam margines prowadzenia zachowuje Harris (53 do 38 procent).
Oczywiście, należy uwzględnić także istnienie grupy, która na pytanie o stan posiadania (zwłaszcza w stosunku do kryptowalut) reaguje przeciągłym milczeniem lub odmową odpowiedzi. Naturalnym jednak powodem takiego rozkładu poparcia jest jasno deklarowana przychylność Trumpa wobec krypto, oraz – być może jeszcze bardziej – jednoznaczna wrogość administracji pod rządami Demokratów.
Dokładnie przeciwstawne zapatrywania niż typowi użytkownicy aktywów kryptograficznych ma także kadra menedżerska i korporacyjni executive’owie giełd krypto. Ich poglądy, co niektórych może zaskoczy, są znacznie bardziej zbieżne z tymi, które prezentują krypto-sceptycy. I to mimo długotrwałych, nieprzyjaznych wobec branży działań ekipy Bidena.
Waszyngtońscy władcy marionetek
Co więcej, grono to robi, co może, by aktywnie wesprzeć Kamalę Harris – pompując kampanię Demokratów pieniędzmi. Notabene, gros tych pieniędzy pochodzi od klientów ich giełd, czyli przedstawicieli poprzedniej grupy.
13. września grupa executive’ów z branży krypto planuje nawet zorganizować w Waszyngtonie fundraiser na rzecz Harris. Chcą zebrać na rzecz Demokratów 100 tys. dolarów. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie fakt, że organizacja podobnych imprez stanowi z reguły przejaw głębokiego zaangażowania po jednej ze stron.
Naturalnie, nie wszyscy duzi gracze popierają Harris. Wielu jawnie opowiedziało się za Trumpem. To jednak, co ich różni to to, że uczynili to indywidualnie, podczas gdy wysiłek sprzyjającego Demokratom managementu firm z branży krypto jawi się jako zorganizowany.
Tyle, że z konieczności ów wysiłek będzie się skupiał na przekonywaniu niezdecydowanych. Pośród własnych klientów raczej nie mogą bowiem liczyć na szersze poparcie.
Świat kryptowalut na rozdrożu
Kryptowaluty i grono ich użytkowników przeszły w ten sposób w sumie typową, historyczną ewolucję. Zamysły pierwotnie przyświecające Satoshiemu Nakamoto oraz wczesnym deweloperom – stworzenie niepodatnego na zewnętrzną kontrolę medium wymiany wartości, które nie potrzebuje pośrednictwa stron trzecich i może obejść się bez łaski instytucji finansowych – dalej są żywe.
Przynajmniej częściowo. Tyle że popularność tych idei ogranicza się do, procentowo, coraz mniejszego odsetka użytkowników krypto. Nie dlatego, że maleje liczba entuzjastów – bo nie maleje. Dlatego jednak, że radykalnie zwiększyła się kategoria posiadaczy. W kryptowaluty inwestują dziś zarówno przedstawiciele tzw. milczącej większości, jak i tłuści inwestorzy instytucjonalni oraz rynkowi insiderzy.
Motywacja tych drugich jest przy tym jaskrawo odmienna od wspomnianych idei założycielskich krypto. Z ich punktu widzenia idee te stanowią nie tylko niepotrzebny bagaż, ale wręcz zawadę. Dla instytucji finansowych idea niezależności kryptowalut od pośrednictwa „strony trzeciej” (czyli właśnie ich) uderza zresztą w podstawy ich potęgi.
Aktywnie dążą one natomiast do obmierzłej wizjonerom komodytyzacji kryptowalut. Które mają przynosić profit dużym inwestorom giełdowym – tylko to, i (optymalnie) tylko im. Nie zaś służyć tysiącom drobnych posiadaczy do uniezależnienia się od świata korporacyjnej bankowości.
Wielka Schizma krypto
I stąd też rodzi się rysująca się Wielka Schizma, która zdaje się dzielić świat kryptowalut. Użytkownicy kryptowalut (w sporej części) cenią prywatność użycia aktywów kryptograficznych. Ich względną niepodatność na kontrolę, konfiskatę czy wyłączenie. A także wolność od monopolu bankowych, rządowych czy giełdowych gatekeeperów.
Management giełd krypto nie dba o prywatność użytkowników. Wyeliminowanie pośrednictwa instytucji też nie jest im na rękę – to one w dziedzinie krypto są bowiem tymi instytucjami. Grupa ta dąży do konsensusu ze strukturami rządów, poddania kryptowalut państwowej i rynkowej kontroli, i „ucywilizowania” ich w ten sam sposób, co reszty aktywów.
Innymi słowy – sprowadzenia aktywów kryptograficznych do roli jeszcze jednego podpunktu w „koszykach inwestycyjnych” giełdowych brokerów. Co z punktu widzenia twórców kryptowalut doprowadzi do „zaorania” ich wizji i starań.
Choć ani Donald Trump, ani Kamala Harris nie stanowią ideowego ucieleśnienia tych przeciwstawnych wizji, to mają w sobie z nich wystarczająco wiele, by wzbudzić jednoznaczną sympatię – lub antypatię – owych grup, niegdyś określanych zbiorczo jako społeczność krypto.