Reklamy szpecące zabytki – do kosza. Projekt zmian w prawie i polityczna zadyma w kraju słynącym z antyków
Usunąć reklamy z fasad historycznych i słynnych budowli. Projekt prawnych zmian chroniących zabytki zgłoszono pod obrady francuskiego parlamentu. I wywołał natychmiastową, zażartą burdę polityczną. Chodzi – jak zawsze – o pieniądze.
Zmiany te zaproponowano w formie poprawki do ustawy budżetowej na 2025 rok. Zgłosił ją Jean-Philippe Tanguy, deputowany z ramienia konserwatywnego Zjednoczenia Narodowego. Poprawkę wstępnie poparł komitet finansów niższej izby francuskiego parlamentu. Może ona mieć realne szanse na przyjęcie, choć biorąc pod uwagę chaos polityczny we Francji, nic nie jest przesądzone.
Projekt z jednej strony wydaje się zrozumiały – osób zmęczonych wszechobecną reklamozą nie brakuje. Czasem można nawet odnieść wrażenie, że ludziom przydałby się Adblock – nie tylko do zastosowania w przeglądarce komputerowej, ale też w realnym świecie. Jeszcze mocniejsze wrażenie to może być, gdy dotyczy wielowiekowych, ikonicznych budowli.
Tym bardziej, że Francja, kraj o nader bogatej historii, uchodzi za ogromnie zasobną w zabytki. W dodatku w dużej mierze niezniszczone – kraj ten jakimś zrządzeniem losu oraz geopolitycznych czynników uniknął rujnujących wnętrze kraju wojen. Te, oczywiście, miały miejsce – ale w większości w rejonach pogranicznych.
Nawet niemiecka okupacja w toku II wojny światowej nie sprowadziła dramatycznej ruiny na francuskie zabytki (w jaskrawym kontraście do barbarzyństwa okazanego w Polsce). Nawet z reguły destrukcyjnych wojen domowych było tam relatywnie niewiele – te ostatnie faktycznie niszczycielskie miały miejsce w XVII (ostatnie walki z Hugenotami) i XVIII w. (powstanie w Wandei).
Słowem – jest co zwiedzać (co corocznie udowadniają miliony turystów), i przede wszystkim – jest co podziwiać.
Może i reklamoza – ale jak zyskowna…
Sentyment ten podzielają szerokie kręgi Francuzów. Stąd też coraz szersza i częstsza obecność billboardów i reklam korporacyjnych marek, które „ozdabiają” i przysłaniają znane zabytki i antyki, nie obeszła się bez krytyki i protestów mieszkańców. To wszystko prawda.
Z drugiej wszakże strony, poprawka Tanguy’a wzbudziła wściekły opór kręgów zainteresowanych finansowo w utrzymaniu „potencjału reklamowego” francuskich zabytków. Do tego grona należą przede wszystkim… lokalne władze samorządowe. W tym zwłaszcza władze Paryża.
Zależność jest banalnie prosta – to właśnie owe lokalne władze sprzedają firmom prawa do wywieszania swych billboardów na zabytkowych budowlach i pomnikach. Umowy „sponsorskie” z podmiotami komercyjnymi rozpowszechniły się szczególnie w obliczu cięć budżetowych, jakie planuje (choć nie wiadomo, czy przeforsuje) francuski rząd, przyciśnięty ogromnym deficytem.
Oszczędności budżetowe – oszczędnościami, ale francuskim samorządom i bez tego najczęściej brakuje pieniędzy. Choć, po prawdzie, raczej nie przez brak wpływów – lecz raczej tradycyjnie rozdęte wydatki, rozbudowany aparat administracyjny etc.
Czy zabytki powinny na siebie zarabiać?
Pomimo tego, nie można także odmówić słuszności argumentom w przeciwną stronę. Jak dowodzą przedstawiciele Francuskiego Związku Budowlanego, podobny zakaz to wylewanie dziecka z kąpielą. Które, w efekcie, doprowadzi do szkód dla historycznych budowli.
Liczne zabytki bowiem, jak wskazują, same „zarabiają” na ich bardzo kosztowe utrzymanie, restaurowanie i konserwację. Jako że władzom zawsze brakuje cudzych pieniędzy, był to względnie niezawodny sposób na zdobycie niezbędnych środków. Po wprowadzeniu zakazu miałoby to być niemożliwe.
Pomysłodawców to nie przekonuje. Deputowany Tanguy twierdzi, że „Francja jest cywilizacją, nie centrum handlowym”. I że kraj stać, by samodzielnie utrzymać swoje zabytki – kwestia tylko tego, że niektórzy politycy i urzędnicy mają wcale tego nie chcieć, woląc wydawać zaoszczędzone środki na zupełnie co innego.