Niemcy w objęciach eko-komuny. Podatek od wielkości domów. Dotrze do Polski?

Miasto Bonn to, jak wiadomo, dawna, zimnowojenna stolica Republiki Federalnej Niemiec – w czasach, gdy kraj ten stanowił tzw. Niemcy Zachodnie. Te wschodnie, jako Niemiecka Republika Demokratyczna, pozostawały oczywiście pod jarzmem sowieckiej dominacji i realnego socjalizmu jako narzuconego „ustroju społeczno-politycznego”. Z takim bagażem historycznych doświadczeń można by spodziewać się, że Bonn będzie raczej sceptycznie nastawione wobec idei trącących tzw. komuną.

Niestety wygląda na to, że faktyczną, głęboką i zapiekłą rezerwę do takich idei czują głównie te społeczności, które miały wątpliwą doświadczyć prób ich realizacji w praktyce. Tam, gdzie „dobrodziejstw” jedynego słusznego ustroju spod sierpa i młota trzeba nie doświadczono na własnej skórze, tam idee wzięte z jego podręcznika ze smutną regularnością wychylają swój etatystyczny łeb. Choć dziś najczęściej już nie w barwach czerwieni z sierpem i młotem – a zieleni wzbogaconej o emblematy „zrównoważonego rozwoju”.

W siedzeniach się poprzewracało od dobrobytu

Ad rem – władze miejskie Bonn poczuły, że muszą coś koniecznie zrobić z faktem, że jego mieszkańcy mają za dużo przestrzeni życiowej. Pojęcie to w odniesieniu do Niemiec brzmi być może trochę kwaśno, jednak właśnie o to, w sensie dosłownym chodzi. Zdaniem administracji miejskiej, obywatele tego miasta mieszkają w zbyt dużych domach i mieszkaniach. A przynajmniej „zbyt dużych jak na ich potrzeby”. Powinni bowiem tego miejsca mieć mniej i żyć w ciaśniejszych warunkach.

Już samo to, że miejscy urzędnicy czują się uprawnieni, by mikrozarządzać życiem swoich obywateli – i uzurpują sobie prawo do decydowania, jaki metraż mogą w swoich prywatnych, kupionych za własne pieniądze domach i mieszkaniach mieć ich posiadacze – trudno ująć inaczej niż jako skandaliczne, trącące najgorszymi konotacjami z komunizmem. Dokładnie tak wyglądała bowiem polityka mieszkaniowa w Związku Sowieckim, maoistowskich Chinach oraz innych krajach „demokracji ludowej”.

Na tym jednak nie koniec. Władze miejskie Bonn uknuły bowiem taką ideę nie sobie a muzom, czy z jakichś przyziemnych przyczyn finansowych, które – jakkolwiek stanowiące obelgę dla fundamentalnej idei wolności osobistej – na poziomie czysto logicznym można by jeszcze zrozumieć. Nie jest też wcale tak, że warunki gospodarcze przymuszają Niemców zamieszkałych w dawnej stolicy RFN do mieszkania w ciasnych klitkach. Nie nie – powodem tego jest świecki kult klimatyczny, którego wyznawcami są miejscy włodarze.

Bonn na froncie walki klimatycznej

Bonn bowiem od 2020 roku znajduje się pod władzą partii Zielonych. Partia ta w Niemczech z neofickim zapałem forsuje ekologiczną utopię. W której wszystko – jak idee wolności, sprawiedliwości, dobrobytu czy gospodarczego interesu – muszą zejść na dalszy plan, gdy chodzi o klimat. Konkretnie, walkę z wrażymi „emisjami klimatycznymi”. Które już za kilka lat na pewno uczynią z całej planety pustynię, i tylko całkowite, niewolnicze w swojej treści podporządkowanie się programowi partii Zielonych może jej zapobiec… tak tak.

Jak stwierdziła burmistrz Bonn, Katja Dörner, oraz jej anturaż z grona Zielonych, aby władze miejskie Bonn mogły zrealizować swój wymysł zmniejszenia emisji klimatycznych, konieczne jest zmuszenie mieszkańców, aby obywali się mniejszą ilością ciepła. Mniejszą o drobne 28%. Łaskawe władze uznały w swej mądrości, że nie da się tego celu osiągnąć za pomocą środków takich jak poprawa izolacji cieplnej domów. Nie, jedyne wyjście, jakie widzą, to „uregulować” powierzchnię, jaką mogą mieć w swych domach obywatele.

Na swoje nieszczęście, ekologiczni hunwejbini z ratusza w Bonn nie mają do dyspozycji tych narzędzi, jakie miało sowieckie NKWD czy chińska Gwardia Czerwona. Nie mogąc zatem po prostu powyrzucać ludzi z ich domów, by zmusić ich do mieszkania w zielonej, kolektywnej komunie (ach, ileż emisji by to ograniczyło…), postanowili osiągnąć ten cel pośrednio. Uniemożliwiając ludziom mieszkanie w „za dużych” domach za pomocą podatków.

„Za rodinu, za Stalinu klimatu, na boj, na boj, na boj…”

W niedawno opublikowanym planie, urzędnicy Biura Programu 'Bonn Neutralne Klimatycznie 2035′ zapisali zatem plan wprowadzenia „podatku od powierzchni mieszkaniowej”. Miał by on „optymalizować ogrzewaną powierzchnię mieszkaniową” – ponownie, zupełnie jakby miejski samorząd uważał, że ma nieograniczoną władzę nad życiem mieszkańców miasta (trudno nie zauważyć, że nawet oficjalny język trąci tutaj sowieckimi z ducha eufemizmami), i doczekać się wprowadzenia pomiędzy 2026 a 2028 r.

Właściciele, których w praktyce spotykałoby skokowe pogorszenie warunków życia, nie otrzymywaliby naturalnie rekompensat – no bądźmy poważni, Zieloni mają ważniejsze cele finansowe niż uszanowanie czyjegoś prawa własności… Wspomniano jedynie o drobnych bonusach dla tych, którzy mieszkaliby w odpowiednio ciasnych, ustalonych przez urzędników warunkach. Zwykłym mieszkańcom udostępniony by jedynie usługi poradnicze – w ramach których mogliby usłyszeć, w jaki sposób mogą bardziej efektywnie realizować wolę Partii „wykorzystywać przestrzeń życiową”.

Niestety, przyziemne realia zakłóciły ambitne cele klimatyczne ratusza. Nawet w Bonn – mieście, które regularnie głosowało na Zielonych – reakcje mieszkańców na ów plan były na tyle zdecydowane, że władze poczuły się zmuszone do kroku w tył. Jak oświadczył rzecznik ratusza, plany wprowadzenia podatku od powierzchni mieszkaniowej zostały zawieszone, „w związku z [poziomem] akceptacji dla środków ochrony klimatu”. Czy też, dopowiadając, w związku z brakiem tej akceptacji.

W Bonn chcą powtórki z historii?

Mimo to, próby tej – mimo że była to inicjatywa władz lokalnych, i w dodatku na razie nieudana – nie należy lekceważyć. W przestrzeni publicznej nie brakowało już żądań i zapędów ze strony samozwańczych zielonych demiurgów, by w imię abstrakcyjnego celu Net Zero zmusić ludzi (i to wszystkich, nie tylko tych popierających zielone postulaty) do życia w warunkach, w istocie, klimatycznej tyranii.

Tak bowiem należałoby określić stan, w którym zieloni aktywiści oraz takież władze uzurpują sobie prawo do decydowania, co wolno ludziom jeść, jakie przedmioty posiadać, jak i gdzie się poruszać, teraz zaś dodatkowo – także gdzie i w jakich warunkach wolno im mieszkać. Jak wiadomo, podobne próby – w imię stworzenia raju na ziemi, w którym każdemu wedle potrzeb – już w najnowszych dziejach były. I skończyło się jak najgorzej: milionami ofiar śmiertelnych i ruiną całych krajów.

Warto o tym pamiętać, kiedy okoliczności sugerują, że niektórzy chcieliby powtórki z historii. Również w naszym kraju.

Dziękujemy, że przeczytałeś/aś nasz artykuł do końca. Obserwuj nas w Wiadomościach Google i bądź na bieżąco!
Zostaw komentarz

Twój adres e-mail nie będzie opublikowany.