Zamknięcie rządu w USA coraz bliżej. Trump: 'Niech się dzieje’. Będzie panika?

Zamknięcie rządu w USA coraz bliżej. Trump: 'Niech się dzieje’. Będzie panika?

Waszyngton znów stoi nad przepaścią budżetową. Z końcem września wygasa finansowanie federalne, a Kongres nie zdołał uchwalić ani jednej z dwunastu ustaw budżetowych potrzebnych do rozpoczęcia nowego roku fiskalnego. Nie przeszło też tzw. continuing resolution – tymczasowe przedłużenie wydatków. Rezultat? Stany Zjednoczone zmierzają w stronę pełnego zamknięcia rządu. Zupełnie na wzór tego z 2013 roku. Taki scenariusz w pewnym stopniu tłumaczyłby też nerwowość rynków w ostatnich dniach.

Co to oznacza w praktyce?

Choć brzmi groźnie, dla gospodarki zwykle okazuje się bardziej irytującą przeszkodą niż katastrofą. W krótkim okresie obcina tempo PKB o ok. 0,1 pkt proc. tygodniowo, jednak później większość strat jest odrabiana, gdy pracownicy dostają wyrównanie. Wtedy agencje znów ruszają pełną parą.

Problem w tym, że przez te dni – czy tygodnie – państwo funkcjonuje w trybie awaryjnym. Zamykane są muzea, parki narodowe, urzędy federalne. Opóźniają się wypłaty dla setek tysięcy pracowników, choć tradycyjnie Kongres zatwierdza im później pełne wyrównania.

Nie dotyczy to jednak „niezbędnych” sektorów. Armia, kontrola lotów czy wypłata świadczeń społecznych działają dalej. Skarb Państwa nadal organizuje aukcje długu i obsługuje odsetki. Innymi słowy: system nie gaśnie, ale przygasa światło w wielu pokojach.

Gra polityczna

Republikanie w Izbie Reprezentantów przegłosowali projekt tymczasowego finansowania do 21 listopada. Senat jednak go zablokował. Aby w ogóle ruszyć z procedurą, Republikanie potrzebują kilku głosów Demokratów – a tych niełatwo zdobyć. Po stronie Demokratów kluczowym postulatem są m.in. przedłużone subsydia w ramach Affordable Care Act. Wygasają dopiero pod koniec roku, ale partia Bidena chce je zabezpieczyć już teraz, wykorzystując napiętą sytuację jako kartę przetargową.

Historia pokazuje, że takie starcia to nie tylko spór o liczby w budżecie, lecz także walka o narrację – kto zostanie obwiniony przez opinię publiczną za chaos. W 2013 odpowiedzialność spadła głównie na Republikanów. Dziś Demokraci wiedzą, że mogą znaleźć się na celowniku, jeśli nie zgodzą się na kompromis.

Ekonomia w zawieszeniu

Paradoks polega na tym, że shutdown najmocniej uderza nie w inwestorów czy konsumentów, ale w samą zdolność państwa do… liczenia. W czasie zamknięcia Departament Pracy i Departament Handlu praktycznie zawieszają działalność. W 2013 roku w Biurze Statystyki Pracy zostały trzy osoby (!) – reszta na przymusowych urlopach. Dane o inflacji czy rynku pracy nie były publikowane na bieżąco, a harmonogram statystyk trzeba było reorganizować przez wiele tygodni.

Jeżeli obecny impas potrwa, pierwsze ofiary to opóźnione raporty wrześniowe – zatrudnienie, sprzedaż detaliczna czy CPI. To szczególnie kłopotliwe, bo Fed ma posiedzenie pod koniec października. Jeśli shutdown przedłuży się zbyt długo, członkowie FOMC mogą nie mieć na stole kompletu danych, na których zwykle opierają decyzje o stopach. A to już scenariusz, który realnie podnosi zmienność na rynkach.

Historia lubi się powtarzać

Rekordowy, 35-dniowy paraliż z przełomu 2018/19 roku był częściowy, ale pamiętny. W 1995/96 trwał 21 dni. Z kolei 2013 – tylko 16 dni. Dzisiejsze warunki (pełny brak ustaw budżetowych i odrzucenie CR) wyglądają jak podręcznikowy przepis na powtórkę sprzed dekady. Sam Trump skomentował, że jeśli 'ma się to wydarzyć, to się wydarzy’.

Można oczywiście zakładać, że zdrowy rozsądek weźmie górę i kompromis pojawi się w ostatniej chwili. Ale to wciąż polityka amerykańska, w której „ostatnia chwila” bywa rozumiana bardzo dosłownie – czasem nawet po fakcie, gdy shutdown już trwa.

Dziękujemy, że przeczytałeś/aś nasz artykuł do końca. Obserwuj nas w Wiadomościach Google i bądź na bieżąco!
Zostaw komentarz

Twój adres e-mail nie będzie opublikowany.