Z kronik absurdu: unijny kraj nakłada podatek na krowie bąki. Bo „ekologia”
- Rząd Królestwa Danii, w posunięciu przywodzącym na myśl co bardziej absurdalne przykłady historyczne, chce nałożyć „ekologiczny” podatek od bąków. Póki co jeszcze nie tych puszczanych przez ludzi, lecz krowy
- Osoby, którym zdarza się zepsuć powietrze, nie muszą się natomiast obawiać. Przynajmniej na razie, bo kto wie, co w następnej kolejności zostanie uznane za emitujące zbyt dużo CO2. Są przecież głosy, że największym zagrożeniem dla ziemi jest człowiek…
Dania stała się najnowszym przykładem administracyjnego aktywizmu, który w założeniu ma „zachęcić” – czytaj ordynarnie zmusić – ludzi, by żyli w sposób, jaki wyobrażają sobie demiurgowie z rządu. W praktyce natomiast czyni wiele, by – choćby na złość – tego nie zrobili.
Krowy, co sprowadzą koniec świata
Otóż duński rząd stwierdził, że hodowane w kraju krowy zbyt wiele – by użyć archaicznego określenia – bździą. Akcent zapachowy krowich bąków nie jest oczywiście najpiękniejszą wonią świata. Nie chodzi jednak zupełnie o to, lecz o „ekologię”. Krowy mają jakoby uwalniać do atmosfery zbyt duże „emisje”
Serca urzędników i polityków trwożą się bowiem, że krowy swym jedzeniem trawy własnoręcznie (własnożołądkowo…?) zniszczą warstwę ozonową i podniosą poziom oceanów. Dotychczas, co prawda, tego nie uczyniły, ale zawsze musi być pierwszy raz…
A co, jeśli chodzi o powody, dla których krowy się hoduje? Jak stwierdzili politycy, obywatele wcale nie muszą jeść wołowiny czy nabiału. A jeśli chcą, to władza sprawi, by ich na to nie było stać. A w każdym razie ukara finansowo za czelność niepodporządkowania się klimatycznemu szałowi.
Podatek od krowy, podatek od jedzenia
Zgodnie z założeniami, w Danii wprowadzone mają być podatki od tony CO2 wyemitowaną przez krowy. Wyniosą one 300 koron duńskich (~40 euro) za tonę w 2030 r., oraz 750 koron (~100 euro) w 2035 roku.
W drodze nieomal ostentacyjnej, choć w istocie pozornej koncesji wobec farmerów, rząd ma zaoferować ulgi rzędu 60%. Ale tylko przez pierwsze lata. I dla tych, którzy inwestowaliby w „zatwierdzone rozwiązania klimatyczne” w rolnictwie.
Ogółem jednak, nawet uwzględniając ulgę, danina przełożyłaby się na koszty rzędu 100 euro od pojedynczej krowy. Promykiem nadziei dla rolników i konsumentów jest fakt, że wszystko to to na razie projekt rządowy.
Nie został jednak jeszcze uchwalony. Duński parlament ma głosować w tej sprawie w drugiej połowie tego roku. Daje to potencjalne szanse na moderację tych pomysłów w drodze publicznego lub dyskretnego nacisku na deputowanych przez elektorat.
Razem budować socjalizm „zieloną przyszłość”
Podatek ten miał zostać jakoby wypracowany w negocjacjach z udziałem zainteresowanych, w tym i farmerów. Przedstawiciele organizacji tych ostatnich od razu huraganowo podatek skrytykowali. I nie bez powodu – Dania jest jednym z istotnych eksporterów nabiału i mięsa.
Pomysł rządu oznacza w istocie zaoranie tego eksportu. I biznesu eksporterów, w oczywisty sposób niezdolnych do konkurowania ze znacznie tańszymi produktami z krajów, gdzie władze nie są zakładnikiem zielonego kultu.
Z kolei aktywiści ekologiczni wyrazili niezadowolenie – bo ich zdaniem to jeszcze za mało. Nie podobają im się ulgi, podatek też mógłby być wyższy. Wtórował im duński minister ds. klimatu, którego zdaniem rolnictwo „musi być częścią zielonej przyszłości”.
Jeszcze tych tu brakowało
Co być może najgorsze, duńskie pomysły miały wywołać przysłowiowe ślinienie się UE. Komisja Europejska, zawsze morka na myśl o możliwości opodatkowania czegokolwiek, co „emituje”, ma jakoby studiować możliwość wymuszenia podobnego systemu w całej Unii.
Przedstawiciel europejskiej biurokracji – nie wiadomo, czy w sposób celowo obraźliwy, czy po prostu mu tak wyszło – określił potencjalne narzucenie haraczy za emisje na rolników jako „nowe szanse” dla tych ostatnich.
Dyktat niepopularnej polityki „klimatycznej” z Brukseli niestety nie byłby niczym nowym. Na wiosnę wywołało to już ogólnoeuropejskie protesty rolników – a wtedy nie słyszano jeszcze, o pomyśle, by opodatkować krowy. Instytucje unijne niejasno deklarowały wówczas wolę kompromisu – ale jak widać, wola ta już się dezaktualizuje.