„Wiążący arbitraż”. Strajk linii lotniczych, rząd *nakazuje* jego zakończenie
Kanadyjski rząd zażądał, aby „niezależna” rada ds. pracy – organ, który Kanada ustanowiła w celu bezstronnego rozstrzygania sporów w odniesieniu do kwestii zatrudnienia – nakazał stewardom linii lotniczych Air Canada zakończenie strajku. Strajk ten wybuchł zaledwie wczoraj, z inspiracji związków zawodowych pracowników tychże linii. Podłożem są oczywiście kwestie płacowe.
Definicja arbitrażu polega, co do zasady, na tym, że skonfliktowane strony zgadzają się powierzyć sprawę osądowi osoby trzeciej – bezstronnego arbitra. Warunkami koniecznymi, aby taki arbitraż mógł zaistnieć i spełnić swoją rolę, są zaufanie do owego arbitra z obydwu stron, oraz dobrowolność takiej formy. W przeciwnym przypadku arbitraż przestaje być arbitrażem, a staje się po prostu prawnym (lub bezprawnym) przymusem.
Nie wiadomo, czy niejaka Patty Hajdu, kanadyjska minister pracy w rządzie Marka Carneya, nie jest tego świadoma – czy też jak najbardziej zdaje sobie z tego sprawę, tyle że po prostu się tym nie przejmuje. Na to drugie hipotetycznie wskazywałaby bezpośredniość, z jaką właśnie z subtelnością mamuta włączyła się w kwestię strajku, jaki wybuchł w liniach lotniczych Air Canada raptem wczoraj.
Nieco ponad 10 tys. stewardów podjęło ów strajk w reakcji na brak sukcesu w negocjacjach płacowych. Kanada cierpi na ogromny wzrost kosztów życia (zwłaszcza zaś zamieszkania), zaostrzany przez ciągły, masowy napływ imigrantów, zwłaszcza z Indii, Chin i Afryki. Z kosztami tymi płace w wielu sektorach okazują się nie korespondować – i stąd postulaty podwyżek ze strony związków w Air Canada.
Linie oferowały podwyżki rzędu 38% (z czego 25% w ciągu pierwszego roku). Związkowcy skarżyli się jednak, że w dalszym ciągu nie nadążają one za podwyżkami kosztów. Dodatkowo przewoźnik oferował zbyt niskie, ich zdaniem, wynagrodzenia za pracę dodatkową. W rezultacie w piątek, po rozpoczęciu protestu, niemal 700 lotów Air Canada zostało odwołanych.
Strajk rozwiązany polubownie – tyle, że pod przymusem
Już w sobotę do sporu włączył się kanadyjski rząd – który z miejsca podjął kroki, by protestu zakazać. Wspomniana minister Hajdu zażądała, by Kanadyjska Rada Relacji Gospodarczych (Canada Industrial Relations Board), czyli właśnie ów organ kompetentny w sprawach pracy, nakazał protestującym natychmiastowo zakończyć strajk i powrócić do pracy.
Chce także, by Rada narzuciła im obowiązek wzięcia udziału w „ostatecznym i wiążącym” arbitrażu, bez możliwości odrzucenia werdyktu. Póki zaś to nie nastąpi, pracownicy mieliby – też obowiązkowo – pracować na dotychczasowych warunkach, czyli bez żadnych zmian. Pani minister hamletyzowała przy tym, że nie była to dla niej lekka decyzja, ale „negatywny wpływ” strajku był jej zdaniem zbyt wielki.
Warto zauważyć, że Air Canada jest tylko jedną z obecnych na tamtejszym rynku linii lotniczych – ale państwową. Jaki będzie werdykt „niezależnej” Rady, obserwatorzy już się domyślają – zwłaszcza, że jej przewodnicząca była kiedyś… starszym doradcą prawnym właśnie linii Air Canada. Ten właśnie organ określi w swym orzeczeniu warunki nowego porozumienia płacowego.
Jeśli, naturalnie, „porozumieniem” można nazwać układ zawarty bez zgody jednej ze stron i nie dając jej możliwości odrzucenia jej warunków. Wątpliwe, by prawnym przymusem udało się zmusić pracowników do uległości – niezależnie od tego, że sam strajk jest uciążliwy i irytujący, zaś argument o szkodliwości dla gospodarki brzmi jak najbardziej zrozumiale.
