Waluta oparta o surowce. Regionalny blok państw ma plan
Grupa działających w Afryce firm oraz krajów z tego kontynentu (co ciekawe, w tej właśnie kolejności) ma plan na zaradzenie niedostatkom tamtejszego rynku monetarnego. To własna waluta – taka, która cieszyć się będzie faktycznym zaufaniem, reprezentować konkretną wartość oraz opierać się inflacji i niestabilności kursowej. Pomysł znakomity – tyle, że łatwo powiedzieć, trudniej wykonać. Środkiem, który ma pozwolić ten cel osiągnąć, mają być jednak afrykańskie surowce – jeden atut, którego czarnemu kontynentowi z pewnością nie brakuje.
Kraje Afryki częstokroć narzekają na „nieuczciwe” i „uprzedzone” oceny wiarygodności kredytowej (tudzież, w tym przypadku, częściej braku owej wiarygodności) przez międzynarodowe organy i agencje ratingowe. Przecież oficjalne rządowe statystyki wielu afrykańskich krajów twierdzą, że sytuacja jest daleko lepsza, niż odmalowują to zewnętrzni ekonomiści – więc niższe od oczekiwanych ratingi to z całą pewnością „uprzedzenia” – a do kompletu najlepiej też jeszcze „rasizm”. W żadnym wypadku nie endemiczna niestabilność, polityczna niepewność, szalejąca korupcja…
Katalog zmartwień
A skutki tych wspomnianych zjawisk są poważne. Walnie przyczyniają się one do tego, że emitowane przez kraje afrykańskie waluty z reguły nie mają mocnej pozycji. Są niewiele warte – i traktowane z wielką ostrożnością. Co z kolei jest skutkiem obaw (jakże dobitnie uzasadnionych przez historię) o ciągłe dodruki pieniądza w celu pokrycia wydatków budżetowych. A to sprawia, że powszechnym, dewizowym środkiem rozliczeniowym w Afryce jest dolar. Którego z kolei tamtejsze kraje odczuwają wyraźny niedobór, i to nawet obecnie, w chwili powszechnych obaw o jego pozycję.
Nie będąc w stanie pozyskiwać kapitału na rynkach finansowych (a w każdym razie nie w odpowiedniej skali i nie akceptowalnym kosztem), kraje regionu zmuszone są korzystać z pomocy instytucji takich jak Bank Światowy, Międzynarodowy Fundusz Walutowy, czy „pomoc” ze strony tych państw i organizacji (vide USA i Unia Europejska), które środki swoich podatników oferują innym krajom. To bowiem wystawia państwa afrykańskie na rozmaite oczekiwania polityczne, w tym postulaty usprawnienia walki z korupcją (której winne często są przede wszystkim elity rządzące).
Oczywiście, są jeszcze chińskie kredyty. Nieobciążone takimi żądaniami, i przez to do pewnego momentu bardzo popularne. Z czasem jednak coraz bardziej wyraźny okazuje się lichwiarski charakter warunków, na jakich je udzielono – oraz fakt, że Pekin, w odróżnieniu od niektórych miękkich i „wrażliwych” polityków na Zachodzie, nie jest skłonny owych wierzytelności umarzać. I oczekuje konkretnych profitów – jeśli nie w gotówce, to poprzez przejmowanie kopalni, portów, infrastruktury etc.
Własna waluta – i po problemie?
Mając to wszystko na względzie, grupa państw regionu podchwyciła pomysł przedstawiony przez tamtejsze instytucje finansowe, a mający stanowić remedium na tę sytuację. Ma nim być nowa, regionalna waluta. Miałaby zwać się AUA (African Units of Account). Aby zapewnić jej margines wiarygodności i nadać stabilnego charakteru, ma ona być oparta o surowce przemysłowe. Plan ten oryginalnie sformułowały Afrykański Bank Rozwoju (AfDB) oraz południowoafrykańska filia koncernu KPMG. Wsparcie dlań wyraziła z miejsca Unia Afrykańska.
Oczywiście, założenia brzmią pięknie – ale nawet na tak wczesnym etapie nie brak wątpliwości. Jak wiadomo na przykładzie losów euro, waluty międzynarodowe często stoją przed niemożliwym zadaniem pogodzenia sprzecznych ze sobą interesów gospodarczych różnych państw. Ponadto – czyje konkretnie surowce miałyby stanowić pokrycie tego pieniądza? I do kogo można by się udać, aby podjąć fizyczne zabezpieczenie? Same surowce też zresztą bywają chwiejne pod względem cenowym – co nieco podważa ideę, w ramach której waluta ta będzie odporna na wahania.
Przede wszystkim zaś – skąd wziąć surowce na pokrycie, skoro ich kopalnie kontrolują albo międzynarodowe, albo (częściej) chińskie koncerny? To tylko niektóre z problemów, z którymi nowa waluta musi sobie poradzić, zanim zagości na rynkach. O ile oczywiście w ogóle wyjdzie z fazy koncepcyjnej, co bynajmniej nie jest gwarantowane.
