Unia Europejska rusza na wojnę handlową z USA: „Pożałujecie”. Trump szaleje – cła w górę!

Unia Europejska rusza na wojnę handlową z USA: „Pożałujecie”. Trump szaleje – cła w górę!

Donald Trump nie zwalnia tempa. Choć jego druga kadencja wciąż jeszcze się rozkręca, już teraz daje jasno do zrozumienia: globalizacja w jego wydaniu oznacza dominację, nie współpracę. W piątek 30 maja ogłosił, że Stany Zjednoczone podnoszą cła na importowaną stal i aluminium z 25% do aż 50%. Dla Waszyngtonu to rzekomo „konieczność strategiczna”. Dla Brukseli – otwarta deklaracja wojny gospodarczej.

Stal nie jest przypadkowym wyborem. Symboliczna, ciężka, przemysłowa – idealnie pasuje do politycznego przekazu Trumpa: „Ameryka wraca do gry”. Problem w tym, że to gra o wysoką stawkę i potencjalnie katastrofalne skutki. W tym przypadku dotkliwe dla obu stron.

Unia Europejska odpowiada: dość. Odwet nadchodzi

Reakcja Brukseli jest natychmiastowa i stanowcza. Komisja Europejska, która w imieniu 27 państw członkowskich prowadzi politykę handlową, oświadczyła w sobotę, że „zdecydowanie żałuje decyzji USA” i że przygotowuje pakiet środków odwetowych. Co więcej – nie chodzi już o samą zapowiedź działania, lecz o gotowy plan.

Unia Europejska wstrzymywała się dotąd z cłami odwetowymi, licząc na dyplomację i powrót do stołu negocjacyjnego. Teraz jednak ta cierpliwość się kończy. Komisja oficjalnie ogłosiła, że jeśli do 14 lipca nie zostanie wypracowane „wzajemnie akceptowalne rozwiązanie”, Bruksela uruchomi nie tylko wcześniejsze środki odwetowe, ale także nowe – i bardziej dotkliwe.

Stawką są miliardy i wiarygodność

Według przecieków, na liście potencjalnych ceł odwetowych UE znajdują się amerykańskie produkty o wartości nawet 107 miliardów dolarów. To uderzenie nie tylko gospodarcze, ale też polityczne, bo objąć może dobra symboliczne i medialne. Alkohol, elektronikę, produkty rolne, a nawet wybrane towary technologiczne. Innymi słowy: towarów typowo „amerykańskich”, których ograniczenie będzie łatwo zauważalne dla opinii publicznej.

Tym razem Unia nie zamierza jedynie reagować. Jak wynika z komunikatów KE, Bruksela chce nadać swojej odpowiedzi ton systemowy: pokazać, że nie godzi się na jednostronne działania USA, które ignorują zasady międzynarodowej współpracy handlowej. W grze jest bowiem nie tylko stal, ale i reguły, na jakich opiera się globalny handel.

Trump gra ostro, ale to ryzykowna strategia

Donald Trump konsekwentnie stosuje taktykę presji – w polityce zagranicznej, handlu i dyplomacji. Ale zdaniem ekonomistów i analityków, obecna eskalacja może uderzyć rykoszetem przede wszystkim w… samych Amerykanów. Cła nie są bowiem opłatą nakładaną na zagranicznych producentów. To podatki płacone przez amerykańskich importerów, którzy w większości przerzucają te koszty na konsumentów.

Co więcej, zwiększenie ceł przy rosnącej inflacji i wrażliwym czasie dla gospodarki USA może skutkować dokładnie odwrotnym efektem niż zakładany. Drożejące surowce, zaburzenia w łańcuchach dostaw i wzrost cen to realne zagrożenie, które ekonomiści już teraz wpisują do prognoz gospodarczych na drugą połowę 2025 roku.

W odróżnieniu od pierwszej kadencji Trumpa, kiedy Unia Europejska długo próbowała łagodzić napięcia, dziś Bruksela działa bardziej zdecydowanie. Pandemia, wojna w Ukrainie, kryzysy energetyczne i geopolityczne pokazały, że Europa musi nauczyć się być twardym graczem. Czas miękkiej dyplomacji minął.

Jednocześnie nie sposób nie zauważyć, że nowy kryzys handlowy wpisuje się w większy obraz przemian w relacjach transatlantyckich. Europa coraz częściej myśli o strategicznej autonomii – nie tylko militarnej, ale i gospodarczej. I choć Stany Zjednoczone pozostają kluczowym partnerem, to zaufanie do ich przewidywalności dramatycznie się kurczy.

Polska, jako członek unijnej wspólnoty celnej i jednocześnie kraj o silnym przemyśle stalowym oraz powiązaniach eksportowych, znajdzie się w trudnej sytuacji. Eksporterzy będą musieli mierzyć się z niepewnością rynku, wahaniami cen i możliwym ograniczeniem dostępu do surowca. Importerzy – z rosnącymi kosztami.

A konsumenci? Jak zwykle, zapłacą rachunek. Równocześnie Polska będzie zobowiązana do wdrożenia unijnych kontrceł – niezależnie od tego, czy polska polityka krajowa byłaby skłonna do bardziej wyważonej postawy wobec Waszyngtonu. W praktyce oznacza to mniej przestrzeni na narodową autonomię w polityce gospodarczej i handlowej.

Lipiec – miesiąc decyzji

Choć czas negocjacji jeszcze się nie skończył, wszystko wskazuje na to, że powstrzymanie nowej wojny celnej będzie niezwykle trudne. Bruksela mówi jednym głosem i nie zamierza ustępować. Waszyngton z kolei zdaje się grać w rytm kampanii prezydenckiej – gdzie gesty siły są bardziej wartościowe niż realne efekty ekonomiczne.

Jeśli do 14 lipca nie dojdzie do porozumienia, czekają nas kontrcła, zaburzenia w transatlantyckim handlu i kolejny kryzys zaufania między dwiema największymi gospodarkami świata. To nie tylko ekonomiczna gra – to próba siły, z której żadna ze stron nie wyjdzie bez strat.

Nadchodzące tygodnie pokażą, czy Europa i USA są jeszcze zdolne do strategicznego dialogu, czy też weszliśmy w epokę trwałej konfrontacji handlowej. Jedno jest pewne: podwójne cła to nie tylko problem stalowy. To znak czasów, w których zasady ustępują miejsca sile, a współpraca – politycznym kalkulacjom.

W tej grze nie chodzi już o stal. Chodzi o to, kto ustala reguły globalnego porządku gospodarczego. I kto będzie musiał – jak powiedziała Komisja Europejska – naprawdę pożałować.

Dziękujemy, że przeczytałeś/aś nasz artykuł do końca. Obserwuj nas w Wiadomościach Google i bądź na bieżąco!
Zostaw komentarz

Twój adres e-mail nie będzie opublikowany.