Unia Europejska chce zablokować elektrownie jądrowe w Polsce? Jest postępowanie ws. finansowania
Organom biurokratycznym UE nie spodobał się plan, wedle którego powstać mają pierwsze elektrownie jądrowe w Polsce. Polski program ma jakoby „godzić w zasady unijne” przez fakt publicznego dofinansowania. Co prawda analogiczne programy w krajach „starej” Unii też otrzymują podobne, a nawet większe dofinansowanie. Ale akurat one unijnych zasad jakoś nie łamią. Co wolno wojewodzie…
Jesteśmy jak najdalsi od bezpośredniego stwierdzenia, że Unia Europejska realizuje przede wszystkim interesy gospodarcze największych, „starych” państw członkowskich, innym z premedytacją blokując szanse rozwojowe, aby nie zagroziły one pozycji tych pierwszych. Nie należy też stawiać – przynajmniej bez jasnych dowodów – że unijni biurokraci mają swoje wyraźne, narodowe i polityczne sympatie.
To powiedziawszy, nie sposób nie przyznać, że trzeba trafu, by – tak jakoś się okazuje – decyzje o wsparciu inicjatyw przemysłowych z pieniędzy podatnika podejmowane przez rządy Niemiec czy Francji regularnie okazywały się „pożyteczne” i „zgodne z europejskimi zasadami” – a podobne inicjatywy w Polsce owe reguły w tajemniczy sposób łamały. Ot, magia.
Francuskie elektrownie jądrowe? Oui!
W poszukiwaniu przykładów nie trzeba nawet wybiegać w odległą, choć ogniś bardzo kontrowersyjną przeszłość. Jak w przypadku polskich stoczni – których ratowanie przez bankructwem przez państwo polskie zablokowała właśnie Unia Europejska, z zatroskaną miną wskazując na „zasady europejskie” (tymczasem uratowanie stoczni niemieckich przez tamtejszy rząd okazało się być z nimi zgodne).
Wystarczy sięgnąć w przyszłość niedawną. Oto raptem rok temu, nieomal co do dnia, Komisja Europejska zatwierdziła plany pomocy publicznej we Francji, które miały uczynić francuski system energetyczny (jak wiadomo, oparty gł. o elektrownie jądrowe) „bardziej elastycznym”. W ramach owego czynienia elastycznym Francja chce zbudować osiem nowych reaktorów. I wesprzeć przedsięwzięcie kwotą, która może wynieść „kilkanaście” miliardów euro.
Tymczasem budowa pierwszej elektrowni atomowej w Polsce – notabene po części wymuszona przez doktrynerską, „ekologiczną” politykę UE i forsowany przezeń kult klimatyzmu – okazuje się budzić dezaprobatę i groźne miny panów i pań z Brukseli.
A polskie? No chyba kpicie…
Reakcje takie wzbudził „wniosek notyfikacyjny” przesłany tam przez polskie władze w sprawie projektu, jaki w Lubiatowie-Kopalinie realizują (nie bez trudności) Westinghouse, Bethel oraz Polskie Elektrownie Jądrowe. Wnioski takie suwerenne (?) państwa UE muszą składać do unijnych organów biurokratycznych. I to nawet wtedy, gdy projekt nie jest finansowany z funduszy UE – wystarczy fakt publicznego dofinansowania.
I Unia oświadczyła, że „jest na nie”. Eurokratyczni nadzorcy państw Unii mają bowiem jakoby żywić „wątpliwości”, czy dofinansowanie, które zarezerwowano w budżecie RP na budowę rzeczonej elektrowni, jest całkowicie zgodna (dosł. „fully in line„) z mitycznymi zasadami UE. Które to zasady wydają się różnić w zależności od tego, z którego kraju się na nie patrzy. I w przypadku Polski – no niestety, nie można…
Mając to na względzie, Komisja Europejska dziarsko przeszła do następnego kroku. Nie marnując czasu na jakieś negocjacje – tak jak to ma w zwyczaju wobec większych państw członkowskich (jak choćby niedawno w innym przypadku), od razu wszczęła śledztwo. Śledztwo naturalnie będzie bezstronne i obiektywne, ale w istocie już można założyć, że zupełnym przypadkiem potwierdzi ono zdanie urzędników UE.
Po co w Polsce elektrownie, skoro są gdzie indziej…
Efekty tego postępowania pozostają dla odmiany niewiadomą. W skrajnym przypadku Unia Europejska może domagać się odebrania finansowania, bądź zwrócenia tego już przyznanego. Oznaczałoby to jednak długą walkę sądową – i mogło stanowić dla KE spory koszt polityczny. Nie w oczach obywateli, naturalnie (Komisja przecież nie pochodzi z wyborów…), ale rządów innych państw UE.
Jeśli w całej tej sytuacji można wyszczególnić akcent bardziej humorystyczny, to jest nim zapewne reakcja władz RP. Otóż rząd Najjaśniejszej Rzeczypospolitej, w osobie wiceministra przemysłu Wojciecha Wrochny, stwierdził, że śledztwo to krok… „pomocny”.
Dzielnie udając, że to deszcz pada, minister oświadczył, że rząd ma z Komisją „zbieżny cel”. Zaś postępowanie, za pomocą którego eurokraci mogą próbować wykoleić plany zgodnie z którymi powstać mają elektrownie jądrowe w Polsce, to „kluczowy krok naprzód” w realizacji tych planów. Tak, z całą pewnością.