
Trump wziął Hiszpanię na celownik. „Zmusimy ich”. Skandal w NATO?
Jak wiadomo, na właśnie zakończonym szczycie NATO w Hadze kraje sojuszu północnoatlantyckiego uzgodniły, pośród innych rzeczy, nową regułę budżetową dot. wydatków na obronność. Zamiast dotychczasowych 2 procent PKB mają one dość ostro wzrosnąć — do poziomu 5 procent. Naturalnie, nie wszystkim się to podoboało.
Podniesienie poziomu wymaganych w NATO wydatków na zbrojenia i gotowość bojową przeforsowały jednak USA. Walna w tym zasługa tyleż szczerego, co mało dyplomatycznego stylu perswazji Donalda Trumpa. Amerykański prezydent od dawna zarzucał krajom europejskim, że — korzystając z zobowiązań sojuszniczych Stanów Zjednoczonych w ramach NATO — zaniedbują własny potencjał obronny. I przeznaczają te pieniądze na własne państwo dobrobytu.
W ten sposób, jak zarzucał Trump (był przy tym daleko niejedyny), Amerykanie efektywnie dotują rozdęte wydatki socjalne oraz inne „konsumpcyjne” cele budżetowe krajów Europy, które na własną obronę łożyć nie chcą. Z uwagi na pozycję USA w NATO i faktyczną zależność większości krajów sojuszu od amerykańskich gwarancji, postulaty Trumpa przeforsowano.
NATO się zbroi
Dla niektórych krajów, takich jak Polska, nie będzie to niedogodność — nasz kraj już teraz przeznacza 5% PKB na obronę (czyni tak od wybuchu konfliktu ukraińskiego i stwierdzenia skali nieprzygotowania Polski do odparcia ewentualnego zagrożenia). Co najwyżej skomplikować to może plany obecnego lub przyszłych rządów, gdyby zechciały dokonać cięć w funduszach na obronność. W nieco podobnej sytuacji są też, przykładowo, kraje bałtyckie.
Dla innych państw nowo wyznaczony próg 5% będzie i owszem, budżetowo bolesny. Kraje takie jak, przykładowo, Niemcy, przez całe dekady podchodziły po macoszemu do zagadnień wojskowych i traktowały je głównie jako źródło oszczędności, za pomocą których można by sfinansować inne, faworyzowane cele budżetowe władz. Jednak realne zagrożenie militarne ze strony Rosji, udowodnione ponad wszelką wątpliwość przez inwazję na Ukrainę, pomogło przełamać opór polityków.
Są jednak także kraje, w których rządząca ekipa ani nie ceni obronności i sił zbrojnych, ani też w dalszym ciągu nie przywiązuje uwagi do rosyjskiego zagrożenia. Krajem takim jest królestwo Hiszpanii, które z przyczyn geograficznych w znacznie mniejszym stopniu przejmuje się agresywną Rosją niż kraje Europy Środkowej. Dodatkowo, dla władającej tam obecnie Partii Socjalistycznej premiera Pedro Sancheza siły zbrojne stanowią nie tylko samo dno priorytetów, ale też w nieprzychylny sposób kojarzą im się politycznie.
„Zmusimy ich, by płacili”
Znacznie istotniejszą kwestią dla premiera Sancheza i socjalistów jest utrzymanie się przy władzy. Ich wstrząsany skandalami korupcyjnymi oraz kompromitacjami, takimi jak niedawny ogólnokrajowy blackout, opiera się na poparciu mniejszościowych partii separatystycznych w Kortezach. Utrzymanie ich poparcia ma jednak konkretną cenę — także tę finansową. W związku z tym Sanchez gwałtownie zaprotestował przeciwko podniesieniu progu wydatków obronnych. I zagroził zablokowaniem konkluzji całego szczytu.
Mając to na względzie, sekretarz generalny NATO, Mark Rutte, miał wynegocjować z Sanchezem wyjątek, na mocy którego Hiszpania pozostanie przy progu 2%, w zamian za nieblokowanie ustaleń. Wyjątek ten, ogłoszony już kilka dni temu, wzbudził jednak złość Donalda Trumpa. Ten, który jak rzadko kiedy nie szczędził komplementów reszcie krajów NATO, wobec Hiszpanii zapowiedział kroki odwetowe. W swoim stylu, tj. za pomocą swojego ulubionego narzędzia politycznego, jakim są cła.
Wedle deklaracji Trumpa, rozważa on dwukrotne zwiększenie ceł na Hiszpanię, dodając, że „zmusi ich, by zapłacili” — w ten czy inny sposób.