Trump przemówił i otwiera stimulusa w USA. '2000 USD dla każdego’. O co chodzi?
W poniedziałek prezydent USA ogłosił, że środki z jego szeroko zakrojonych ceł na import w szczególności z Chin i Unii Europejskiej… Mają zostać częściowo przeznaczone na „dywidendę dla obywateli” w wysokości 2 tys. dolarów, a pozostała część jak to ujął „na znaczną spłatę długu narodowego”.
W końcu rok 2026 przyniesie w USA wybory uzupełniające, a taki 'pakiet’ wydaje się strategicznym ruchem w kierunku zwycięstwa nad Demokratami. Oraz pokazem społeczeństwu, że 'cła dobrze działają’.
Pomysł, który Trump rozwija od miesięcy, wciąż pozostaje w sferze deklaracji, ale tym razem brzmi bardziej jak element realnego planu niż jedynie hasło wyborcze. „Wszelkie nadwyżki z wypłat 2 tys. dolarów dla obywateli o niskich i średnich dochodach zostaną przeznaczone na spłatę długu publicznego. Będzie to kwota znacząca” – napisał prezydent na Truth Social, w swoim charakterystycznym stylu kończąc wpis słowami „Thank you for your attention to this matter!”.
Trump podkreśla, że żadne pieniądze nie mają pochodzić z podatków, lecz z „masowych wpływów z ceł, które napływają do kraju z zagranicy”. To logiczna kontynuacja jego tegorocznej koncepcji „Liberation Day, czyli dnia, w którym USA miały uniezależnić się od zagranicznych wpływów gospodarczych… Oraz odzyskać kontrolę nad globalnym handlem.
Cła to nowa forma redystrybucji dóbr?
Z ekonomicznego punktu widzenia plan brzmi nieco egzotycznie. Trump chciałby, by wpływy z ceł, które w teorii mają chronić amerykańskie firmy, stały się źródłem powszechnej wypłaty – swego rodzaju stymulacyjnego bonusu dla klasy średniej. Tyle że w praktyce cła są podatkiem pośrednim, który uderza nie w zagranicznych eksporterów, lecz w amerykańskich importerów i konsumentów.
Ekonomiści przypominają, że już wcześniejsze rundy ceł wprowadzone przez Trumpa – zarówno w pierwszej kadencji, jak i w 2025 r. – doprowadziły do wzrostu cen sprzętu elektronicznego, samochodów i dóbr konsumpcyjnych. A więc to, co wpływa do budżetu jako „dochód z ceł”, w istocie pochodzi z kieszeni samych Amerykanów.
Ale Trump doskonale wie, że nie liczy się techniczny szczegół, lecz polityczny efekt. W jego narracji cła stają się źródłem narodowego bogactwa, z którego każdy obywatel ma otrzymać udział – swoisty „udział w sukcesie Ameryki”. Dla zwolenników to brzmi jak marzenie: państwo, które nie tylko chroni miejsca pracy, ale i wypłaca dywidendy z własnej siły gospodarczej.
Nowy impuls czy stare hasło
Warto przypomnieć, że to nie pierwszy raz, kiedy Trump sugeruje taki manewr. Już latem mówił o „małej premii dla obywateli” z pieniędzy napływających z ceł, a w październiku wspominał o „dystrybucji w wysokości od 1000 do 2000 dolarów”. Teraz jednak obiecuje konkret – 2000 dolarów dla każdego obywatela o niższych i średnich dochodach. Nie precyzuje jednak, gdzie przebiega granica „wysokiego dochodu”, która miałaby wykluczyć najbogatszych z programu.
Sekretarz Skarbu Scott Bessent, zapytany o szczegóły, przyznał, że nie rozmawiał jeszcze z prezydentem o praktycznej stronie tego pomysłu. Dodał jednak, że koncepcja „może przybrać różne formy” – od realnych przelewów po ulgi podatkowe: brak podatków od napiwków, nadgodzin, czy składek na Social Security.
Z perspektywy administracji to raczej hasło polityczne niż gotowy plan fiskalny. Ale w świecie Trumpa granica między jednym a drugim bywa płynna. Prezydent potrafi bowiem przekształcić pozornie abstrakcyjny pomysł w realny element politycznej narracji – szczególnie gdy może przedstawić go jako zwycięstwo „zwykłych Amerykanów” nad „globalnymi elitami”.
Symboliczna spłata długu
Trump, który lubi myśleć o sobie jak o prezydencie-biznesmenie, od dawna powtarza, że amerykański dług publiczny to „największy wstyd w historii kraju”. Zapowiedź, że nadwyżki z ceł pójdą na jego spłatę, ma wymiar głównie symboliczny – wobec długu przekraczającego 38 bilionów dolarów, nawet miliardy z ceł nie zrobią wielkiej różnicy.
Ale symbolika ma tu znaczenie. Trump stara się odwrócić narrację, która od miesięcy skupiała się na skutkach jego protekcjonizmu i napięciach handlowych z Chinami. Teraz mówi: tak, cła są kosztowne, ale przynoszą realne korzyści obywatelom i pomagają redukować zadłużenie.
W tym sensie jego propozycja to połączenie ekonomicznego populizmu z fiskalnym konserwatyzmem – rzadkie zestawienie, które działa politycznie, bo łączy obietnicę „więcej dla ludzi” z pozorną odpowiedzialnością budżetową. Obserwując Trumpa, widzimy, że używa prostych, emocjonalnych sformułowań, które trafiają do klasy średniej. Dywidenda dla narodu, czy też: „spłacamy dług, nie podnosząc podatków”, „Ameryka odzyskuje swoje bogactwo”.
W czasach, gdy gospodarka USA balansuje między solidnym wzrostem a niepokojem o inflację, takie hasła brzmią jak echo epoki Reagana z tą różnicą, że Trump nie wierzy w wolny handel, tylko w handlowy rewizjonizm.
Czy „dywidenda z ceł” stanie się faktem? Trudno powiedzieć, choć wiele na to wskazuje. Trump znowu narzucił ton dyskusji gospodarczej w Ameryce. Jak zwykle zrobił to jednym postem w mediach społecznościowych. Postanowił też zaadresować kontrolerów lotów, grożąc pogorszeniem warunków pracy tym, którzy opuścili amerykańskie lotniska.
