Tragiczne dane Richmond Fed z USA. Recesja w przemyśle? 'Najgorszy odczyt od pandemii’
Przemysł w amerykańskim Piątym Okręgu Rezerwy Federalnej (obejmującym m.in. Wirginię, Karolinę Północną i Południową oraz Maryland) złapał zadyszkę. Z najnowszego raportu oddziału Fed w Richmond wynika, że lipiec przyniósł ostre pogorszenie nastrojów i wyników wśród firm produkcyjnych. Wskaźniki operacyjne od zamówień po zatrudnienie runęły. Stany Zjednoczone zaciągnęły hamulec ręczny.
Jeśli ktoś miał jeszcze złudzenia, że przemysł w regionie łapie drugi oddech, raport z lipca powinien ostudzić ten entuzjazm. Widać w nim dobitnie, że produkcja przemysłowa w wielu branżach wciąż nie może znaleźć trwałego punktu oparcia. Po pandemicznych zawirowaniach, fali inflacji i podwyżkach stóp procentowych sektor produkcyjny w jednym z kluczowych regionów USA wygląda zwyczajnie słabo.
Jak wypadły dane z USA?
Richmond Fed Composite Index za lipiec 2025: -20, znacznie poniżej -2 oczekiwanych i -8 w czerwcu (zrewidowanych z -7)
Główny indeks obrazujący aktywność produkcyjną regionu spadł do poziomu –20, kontynuując czerwcowy zjazd. To terytorium zdecydowanie recesyjne. Choć ostatnie miesiące przynosiły już negatywne odczyty, tempo spadku w lipcu naprawdę robi wrażenie. Ale nie na Wall Street, bo giełdowe indeksy szarżują niezmiennie, jakby nie było jutra. Wszystkie trzy główne komponenty indeksu – zamówienia, wysyłki i zatrudnienie – zaliczyły ostre spadki.
Nowe zamówienia, czyli fundament każdego cyklu produkcyjnego osunęły się aż do –25 (z –12 miesiąc wcześniej). To dramatyczny sygnał. Popyt nie tylko słabnie, ale w niektórych sektorach może wręcz znikać. Wysyłki również bynajmniej nie dają powodów do optymizmu. Spadek do –18 z –5 pokazuje, że nawet istniejące niekoniecznie są realizowane z wcześniejszą dynamiką.
A co z zatrudnieniem? Tu sytuacja wygląda równie ponuro: indeks spadł z –6 aż do –16. Innymi słowy: firmy nie tylko nie zatrudniają, ale zaczynają zwalniać. I to nie z powodu automatyzacji, lecz zwyczajnej niepewności.
Jaśniejsze światło na horyzoncie?
W tym ciemnym pejzażu pojawia się jednak niewielki promień nadziei. Oceny przyszłych warunków działalności lokalnej nieco się poprawiły. Wskaźnik oczekiwań na najbliższe miesiące podniósł się z –7 do –2. To nadal poniżej zera … Ale oznacza, że przedsiębiorcy zaczynają wierzyć w lekkie odbicie. Co ciekawe, prognozy dotyczące przyszłych wysyłek i nowych zamówień również lekko się podniosły. O ile? Odpowiednio do 11 i 9. Być może to efekt sezonowy, a może zwyczajny akt wiary w „drugą połowę roku”.
Ale warto zauważyć, że oczekiwania dotyczące przyszłego zatrudnienia… spadły. Indeks przewidywanego zatrudnienia obniżył się do –10. I to już nie jest krótkoterminowa zadyszka – to wskazówka, że menedżerowie produkcji po prostu nie planują odbudowywać zespołów. Przynajmniej na razie.
W obszarze cen – zarówno tych płaconych przez producentów, jak i otrzymywanych za ich towary – dynamika słabnie. To może być efekt schłodzenia popytu, ale też symptom ulgi w łańcuchach dostaw. Co jednak ciekawe: przedsiębiorstwa spodziewają się, że w ciągu najbliższych 12 miesięcy ceny sprzedaży wzrosną.
To może oznaczać, że marże zaczynają się kurczyć, a firmy będą próbować ratować zyski poprzez podwyżki. A to stoi w sprzeczności z narracją Białego Domu, który bagatelizuje efekt wyższych ceł i domaga się cięć stóp. Na to wszystko nakłada się spadek wskaźnika czasu realizacji dostaw oraz dramatyczne załamanie w zakresie zaległości produkcyjnych z –18 do –30. W praktyce: nie ma czego opóźniać, bo zamówień zwyczajnie brakuje.
