Tajwan drży: 'Atak Chin jest bliski’. Ćwiczenia wojskowe zakończone. Japonia coś wyczuwa?

Tajwan drży: 'Atak Chin jest bliski’. Ćwiczenia wojskowe zakończone. Japonia coś wyczuwa?

Na ulicach Tajpej nie słychać wybuchów, ale atmosfera zaczyna przypominać czasy kryzysu kubańskiego – z tą różnicą, że dzisiaj wszyscy mają smartfony, a groźba inwazji nie jest mglistą teorią. Tajwańczycy właśnie zakończyli najdłuższe w historii ćwiczenia wojskowe Han Kuang. Nie były to jednak jedynie manewry z żołnierzami biegającymi po plażach. Tym razem cała wyspa zamieniła się w ogromne pole treningowe: przedszkola, stadiony, nawet sieciówki – wszędzie symulowano działania na wypadek wojny.

Olbrzymie ćwiczenia w Tajwanie

Rząd prezydenta Laia Ching-te zrozumiał, że czas na dyplomatyczne złudzenia i dialog się skończył. W obliczu coraz bardziej agresywnej postawy Pekinu Tajwan przestawia się na tryb odporności totalnej. Nie chodzi już tylko o odparcie pierwszej fali ataku. Cała infrastruktura cywilna, społeczeństwo i instytucje muszą być gotowe przetrwać. A w razie wyzwania kontynuować opór, dzień po dniu.

Tegoroczne manewry trwały aż 10 dni, a udział w nich wzięło aż 22 tysiące tajwańskich rezerwistów. To znaczący skok względem ubiegłego roku. Ale liczby nie mówią wszystkiego. Przećwiczono m.in. obronę mostów, blokowanie metra, rozdzielanie racji żywnościowych, ewakuację rannych przez korytarze sklepów spożywczych.

Zadbano też o trening w warunkach wojny miejskiej. Z wykorzystaniem m.in. amerykańskich czołgów Abrams i systemów HIMARS, które jeszcze niedawno widzieliśmy w Ukrainie. Wszystko to wpisuje się w nową doktrynę, która zakłada, że Chiny mogą próbować sparaliżować wyspę jeszcze przed wystrzałem. Jak? Rzecz jasna cyberatakami, blokadą LNG czy dezinformacją.

Paraliż wyspy i świata?

Atak na Tajwan byłby paraliżem dla globalnych rynków finansowych i energii. Cieśnina Tajwańska jest jednym z kluczowych szlaków handlowych świata. Także dla rynku ropy. Co jednak istotniejsze, około 3/4 produkcji półprzewodników na całym świecie zlokalizowane jest właśnie w Tajwanie. Działania militrane w takiej strefie sparaliżowałyby globalny rynek elektroniczny.

Czy Chiny mogłyby się tego obawiać? Teoretycznie nie, ponieważ są bliskie samowystarczalności i posiadają krótsze łańcuchy dostaw. Ucierpiałyby gospodarczo, ale w skali kraju i rynku poradziłyby sobie z tym lepiej, niż zachodnie gospodarki. Tymczasem tajwański koncern TSMC co prawda stawia fabryki w USA i Niemczech, ale najwięcej zakładów budujących wafle krzemowe planuje wybudować… Na wyspie. A to znaczy, że strategiczna rola Tajpej jeszcze przez kilka dekad nie ulegnie istotnej zmianie.

Podobny przypadek możemy zaadresować dla Bliskiego Wschodu, który jeszcze do początku XXI wieku był kluczowy dla światowego rynku ropy – zwłaszcza dla USA. Jednak, gdy sytuacja zaczęła tam płonąć, Stany Zjednoczone zaczęły wydobywać więcej surowca i dziś są głównym eksporterem świata, niemal niezależnym od arabskich złóż.

Jednak półprzewodniki to rynek specyficzny, wymagający kompletnych łańcuchów dostaw, zaawansowanej produkcji i wyspecjalizowanej siły roboczej… Której praktycznie nie ma poza Tajwanem. Jeśli dojdzie do inwazji, dziesiątki zachodnich biznesów napotka bezprecedensowe problemy, przy których nawet Covid-19 był drobnostką. Indeksy na Wall Street spadną. A opór Tajwanu? Ma trwać wystarczająco długo, by sojusznicy – z USA na czele – zdążyli zareagować. Choć nie wszyscy deklarują wsparcie.

Japonia: 'Tajwan? Na własne ryzyko’

Ale właśnie tu zaczynają się schody. Japonia, choć geograficznie i gospodarczo blisko związana z Tajwanem, daje do zrozumienia swoim firmom, że… nie może im niczego obiecać. Oficjalnie Tokio powtarza, że ewakuacja obywateli to priorytet. Nieoficjalnie – od trzech lat dyplomaci sygnalizują japońskim korporacjom: „Liczycie na ewakuację? Lepiej liczcie na siebie”.

Efekt? Inwestycje japońskie w Tajwanie gwałtownie spadły – w zeszłym roku aż o 27%. W tym samym czasie kapitał inwestowany z USA, czy nawet Wielkiej Brytanii bił rekordy. Amerykanie podwoili swoje zaangażowanie, Brytyjczycy – potroili. Japonia natomiast nie chce drażnić Chin i nie potrafi jednoznacznie zadeklarować wsparcia dla wyspy, której oficjalnie nawet nie uznaje.

Tajwan mentalnie i operacyjnie przygotowuje się na najgorsze. Wraz z nim, w działania zaangażowani są obywatele. Chiny regularnie testują, jak daleko mogą się posunąć bez wywołania militarnej reakcji. A Japonia? Japonia wybiera strategiczną niejednoznaczność. Ale nawet to ma swoją wymowę. W Azji czuje się, że coś wisi w powietrzu. Możliwe, że dni „status quo” są policzone.

Dziękujemy, że przeczytałeś/aś nasz artykuł do końca. Obserwuj nas w Wiadomościach Google i bądź na bieżąco!
Zostaw komentarz

Twój adres e-mail nie będzie opublikowany.