Szokującą propozycja Chin dla USA: 'Bilion dolarów i rekordowe inwestycje zamiast wojny’. Geopolitycy się mylili?
Na stole leży propozycja, która mogłaby całkowicie odwrócić dotychczasowe relacje gospodarcze Stanów Zjednoczonych z Chinami. Pekin sygnalizuje gotowość do zainwestowania w USA ogromnych środków. To kwoty rzędu biliona dolarów, choć ostateczna skala wciąż pozostaje niejasna. W zamian oczekuje jednego. Poluzowania amerykańskich restrykcji wobec chińskich firm i obniżenia ceł na komponenty sprowadzane z Państwa Środka.
Czy tak się stanie? Jeśli tak, setki polityków wróżących wojnę między imperiami mogło się mylić. Wszystko to brzmi jak kusząca marchewka. Ameryka wciąż walczy z presją inflacyjną i potrzebą nowych źródeł kapitału, otrzymałaby zastrzyk porównywalny z największymi inwestycyjnymi programami w historii. Tyle że za tą marchewką kryje się też kij: Pekin jasno sugeruje, że oczekuje zmiany kursu Waszyngtonu wobec Tajwanu, co dla amerykańskiej polityki zagranicznej jest linią graniczną, niemal świętością.
Punkt zwrotny w Hiszpanii
To właśnie w stolicy Hiszpanii podczas wrześniowych rozmów handlowych temat został podniesiony wprost. Strony uzgodniły ramowe porozumienie, które pozwoli TikTokowi kontynuować działalność w USA – pomimo ostrych głosów w Kongresie wskazujących na ryzyko dla bezpieczeństwa narodowego. To symboliczne: sprawa popularnej aplikacji staje się papierkiem lakmusowym szerszych negocjacji, w których Pekin testuje, jak daleko Waszyngton jest gotów się posunąć.
Dla wielu w administracji Trumpa – i nie tylko – chińskie propozycje brzmią jak koń trojański. Matt Pottinger, były zastępca doradcy ds. bezpieczeństwa narodowego i znany „jastrząb” w sprawach chińskich, cytowany przez Bloomberga ostrzega, że przyjęcie takiej oferty oznaczałoby w praktyce włączenie się USA w chiński program Pasa i Szlaku. Program, który od dekady rozszerza wpływy Pekinu w Azji, Afryce i Europie, nagle mógłby znaleźć swoje „ostateczne ogniwo” w samej Ameryce.
Nie brakuje jednak i drugiej narracji: administracja Trumpa mocno akcentuje potrzebę „wielkich inwestycji” jako motoru nowej strategii gospodarczej. Trump sam chwali się, że od początku jego urzędowania udało się przyciągnąć do USA deklaracje inwestycyjne o wartości 17 bilionów dolarów. Bilion z Chin – choć politycznie trudny do przełknięcia – byłby w tej logice kolejnym spektakularnym trofeum.
Kontekst historyczny
Chińskie inwestycje w USA osiągnęły swój szczyt w 2016 roku – 57 mld dolarów. Od tamtej pory sytuacja zmieniła się diametralnie: kapitał z Państwa Środka został niemal odcięty zarówno przez restrykcje w Pekinie (kontrola przepływów), jak i blokady w Waszyngtonie. W pierwszej połowie 2025 roku wartość zrealizowanych transakcji wyniosła zaledwie 2,1 mld dolarów – to zaledwie ułamek dawnego zaangażowania.
Decydującą rolę odegrał tu Komitet ds. Inwestycji Zagranicznych w USA (CFIUS), który skutecznie blokował chińskie przejęcia – od aplikacji Grindr po spółki technologiczne w pobliżu baz wojskowych. Argument zawsze ten sam: bezpieczeństwo narodowe.
Gra na kilku fortepianach
Dziś sytuacja wygląda jak szachowa rozgrywka. Pekin desperacko szuka nowych rynków zbytu – krajowa gospodarka cierpi z powodu słabnącego popytu, a chińskie firmy redukują ceny i zatrudnienie. Jednocześnie Waszyngton próbuje balansować między potrzebą napływu kapitału a strachem przed utratą kontroli nad strategicznymi sektorami.
Do tego dochodzi kontekst międzynarodowy. Japonia zadeklarowała inwestycje w USA o wartości 550 mld dolarów, Unia Europejska – 600 mld w ciągu czterech lat, a Korea Południowa rozmawia o 350 mld. Jeśli Chińczycy faktycznie wyłożyliby bilion, wszystkie te deklaracje wyglądałyby przy tym jak drobne w portfelu.
Trump i Xi mają spotkać się wkrótce na szczycie w Korei Południowej. Czy wtedy padną konkretne deklaracje? Tego nikt nie wie. W kuluarach mówi się, że Biały Dom jeszcze niczego nie wykluczył. Problem polega na tym, że każda zgoda na większe otwarcie rynku inwestycyjnego dla Pekinu byłaby dramatycznym odejściem od dekady polityki „twardej ręki” wobec Chin.
