Skandal w Niemczech: Zieloni sfałszowali oficjalne raporty, aby wymusić zamknięcie elektrowni atomowych
Niemieccy zieloni mieli przedstawiać nierzetelne raporty oraz świadomie ukrywać informacje przez członkami rządu. Wszystko po to, aby przeforsować motywowane ideologicznie zamknięcie elektrowni atomowych. Wniosek taki płynie z ujawnionych właśnie dokumentów.
Zieloni, członkowie obecnej koalicji rządowej, mieli wręcz desperacko pragnąć doprowadzić do końca energetyki nuklearnej w Niemczech. Tak desperacko, że aż postanowili nieco podkoloryzować rzeczywistość i „pomóc”, aby te układały się w myśl ich postulatów.
Wedle uparcie promowanych przez siebie wizji, elektrownie jądrowe mają być „brudne” i „nieekologiczne”. Przyszłością zaś ma być według nich energetyka wiatrowa i słoneczna. Założenia te, jak można się domyślić, są obecnie dość mocno kontestowane przez krytyków.
Zieloni jednak nie przejmowali się krytykami, krytyką ani faktami – byle tylko wraży atom „zaorać”. Informacje te ujawnił niemiecki magazyn Cicero, który dotarł do rządowej dokumentacji w tej sprawie.
„Teraz prędko, zanim dotrze do nas, że to bez sensu!”
Sprawa dotyczy wyłączenia ostatnich trzech niemieckich elektrowni jądrowych w 2022 roku. Doszło do niej w marcu tego roku – a zatem tuż po agresji Rosji na Ukrainę. Wydarzenia te wywołały w Niemczech zaniepokojenie, że „business as usual” w kontaktach gospodarczych z Kremlem może tym razem nieco ucierpieć. Co, post factum, można naturalnie zweryfikować jako uzasadnione, mimo intensywnych starań niemieckiej dyplomacji i kół nacisku czy prób obchodzenia sankcji.
Wspomniane zaniepokojenie okazało się jednak na tyle duże, że w rządzie rozważano wówczas scenariusz odejścia od systematycznie likwidowanej energii jądrowej, zastępowanej coraz bardziej intensywnym importem surowców energetycznych (gł. gazu) z Rosji. Polityka taka rozpoczęła się jeszcze za rządów kanclerza Gerharda Schrödera z SPD. Jej kontynuatorem, pomimo afiliacji z CDU, była następnie kanclerz Angela Merkel, niewiele odmienna pod względem zapatrywań politycznych w tej kwestii.
Kierunek ten był kontynuowany nawet pomimo narastających kontrowersji i opinii krytycznych. Te ostatnie wskazywały na nieuzasadnioną, wręcz zabobonną wrogość Zielonych wobec energetyki nuklearnej oraz koszty ekonomiczne, które stanowić mają wręcz zagrożenie dla gospodarki Niemiec. Nie zdołały jednak zablokować forsowanej z oślim uporem idei Energiewende. Czyli przejścia na rzekomo cudowne „odnawialne źródła energii”.
Zieloni w walce o „lepsze jutro”
Udało się to dopiero Rosjanom, gdy podjęli próbę podboju Ukrainy. Sankcje, które w jej wyniku nastąpiły, podważyły cały model rozwoju Niemiec. Ten miał być realizowany w oparciu o wspomniane „źródła odnawiane” oraz uznaną za czystą energetykę gazową. A w praktyce – biorąc pod uwagę nieprzewidywalność tych pierwszych – głównie w oparciu o gaz. Mając to na uwadze, rząd począł rozważać opóźnienie (albo wręcz rezygnację z) wyłączenia pozostałych jeszcze, trzech elektrowni atomowych.
Zieloni jednak ani myśleli dopuścić do tego, by ich polityczny święty Graal odszedł w niebyt. Należący do tej partii, bardzo zmotywowani ideologicznie aktywiści oraz działacze, zatrudnieni z klucza politycznego w niemieckim Ministerstwie Gospodarki, postanowili „coś” z tym zrobić. Powstałe w Ministerstwie opracowania dotyczące zaopatrzenia Niemiec w prąd – które wskazywały, że elektrownie gazowe nie wystarczą na pokrycie zaopatrzenia kraju – zostały przezeń zamiecione pod dywan.
Zaś przedstawione na ich podstawie wnioski sformułowano dokładnie odwrotnie – głosiły one, że Niemcy bez problemu poradzą sobie bez atomu. Kierownictwo Ministerstwa miało w ten sposób zmanipulować wicekanclerza i ministra gospodarki Roberta Habecka (notabene też członka Zielonych). Bazując na tej dezinformacji, niemiecki rząd – tuż po wybuchu wojny, i ku przerażeniu znacznej części przedsiębiorców oraz odbiorców – jednak przeforsował zamknięcie elektrowni atomowych.
Niedługo potem rosyjski gaz, który zasilał elektrownie gazowe, przestał płynąć (w szeroko pojętym międzyczasie doszło także do eksplozji gazociągu Nord Stream, jeszcze bardziej wykluczając tę możliwość). Niemcy musiały rozpaczliwie poszukiwać dostaw LPG w regionu Zatoki Perskiej, rzuciły się także wykupywać zasoby gazu dostępne na rynku europejskim (ku irytacji innych państw UE). Musiano także uruchomić zakonserwowane wcześniej elektrownie węglowe. I to na węgiel brunatny, który, jak wiadomo, jest jednym z „najbrudniejszych” źródeł energii. A wszystko to w imię ekologii i Energiewende.
Ekologiczny nawóz w wentylator
Informacje te wywołały oczywiście wzburzenie w Niemczech. Przedstawiciele opozycji zażądali od wicekanclerza Habecka ujawnienia wszystkich dokumentów w tej sprawie. W przeciwnym przypadku parlamentarzyści należący do CDU mieliby doprowadzić do powstania komisji śledczej Bundestagu. Jak twierdzi ta partia, oczywistym jest fakt, że zarówno parlament, jak i opinia publiczna zostały przez Zielonych oszukane.
Ze swej strony Habeck oraz Ministerstwo Gospodarki „nie mają sobie nic do zarzucenia”. Wicekanclerz wystąpił na konferencji prasowej, w której stwierdził, że żadne raporty nie zostały ukryte ani zmanipulowane. Także rzecznik departamentu energetyki Ministerstwa oświadczył, że wszystko było w porządku. Jak stwierdził, informacje magazynu Cicero były „wyrwane z kontekstu”.
W obronie swojego koalicyjnego partnera w ujmujący sposób wystąpiła liberalna partia FDP. Wyraziła ona co prawda zaniepokojenie – i przyznała, że trudno uwierzyć, by Habeck nie wiedział, co się dzieje w jego resorcie. Zarazem jednak przestrzegła przez nadmiernym przejmowaniem się tym skandalem. To bowiem, jak stwierdziła, „dawałoby przestrzeń” antyestablishmentowej partii AfD, jak również zwolennikom „teorii spiskowych”.
Jak bowiem naciska, teorie spiskowe – takie jak, dajmy na to, zakulisowe działania aktywistów w celu storpedowania energetyki nuklearnej – są nieprawdziwe.