Protesty w brytyjskich stalowniach Tata Steel. Pierwszy taki strajk od czasów Lady Thatcher.
Pracownicy brytyjskiego oddziału Tata Steel Ltd. planują bezterminowy strajk. Opuszczą oni zakłady 8. lipca, blokując w ten sposób operacje firmy. Strajk ma oczywiście związek z masowymi zwolnieniami, którym pracownicy próbują zapobiec.
Strajk dotyczy zakładów w miejscowościach Llanwern i Port Talbot, w Walii. Są to jedne z ostatnich działających w Wielkiej Brytanii zakładów przemysłu metalowego – branży, z której Albion niegdyś był znany. Dekady outsourcingu zabiły jednak większość tego sektora. A teraz, być może, kosa przyszła także i na wspomniane zakłady.
Bezterminowy strajk planuje 1,5 tys. pracowników, wezwał zaś do niego związek zawodowy Unite. Może to w znaczący sposób utrudnić bądź uniemożliwić funkcjonowanie firmy. I na wywołanie takiego wstrząsu liczą związkowcy. Jak argumentują, bez tego i tak zakłady czeka koniec.
Tata Steel nie chce dopłacać do interesu…
Ich właściciel, indyjski koncern Tata Steel planuje bowiem stopniowo zwolnić 2,8 tys. pracowników. Chce także powoli wygasić operacje, m.in. wyłączając dotychczas aktywne wielkie piece hutnicze. Źródłem tych planów jest naturalnie fakt ich nierentowności. Mają one przynosić operacyjne straty rzędu 1 miliona funtów dziennie.
Jak oświadczył rzecznik Tata Steel, infrastruktura hutnicza w zakładach jest przestarzała, nieefektywna i nie spełnia norm bezpieczeństwa. Firma ma być także „rozczarowana”, że związkowcy zdecydowali się na strajk, zamiast przyjąć ofertę „wsparcia finansowego” dla zwalnianych.
…ale przyszły brytyjski rząd – być może
Nie oznacza to zupełnego końca tych stalowni. W miejsce istniejących, tradycyjnych pieców hutniczych, koncern ma w planach budowę w Port Talbot nowoczesnego, elektrycznego pieca łukowego. Z punktu widzenia zwalnianych pracowników to jednak, jak można podejrzewać, marne pocieszenie.
Nadzieją dla strajkujących może być spodziewane zwycięstwo wyborcze Partii Pracy. Ta w swoich deklaracjach zobowiązała się do sięgającego 3 mld. funtów wsparcia dla przemysłu hutniczego. Chce także po wyborach rozpocząć pilne negocjacje z firmą.
Tylko czy jest sens?
Przedmiotem krytyki jest jednak postawa obydwu brytyjskich dominujących partii – a także większości tych nie-dominujących. Chodzi o przepisy ekologiczne, obsesyjnie forsowane przez jednych i drugich. Uczyniły one operacje wielkich pieców hutniczych zaporowo drogimi – z uwagi na „emisje węglowe”.
Tymczasem, jak wskazują złośliwi, w Indiach otworzono właśnie trzy nowe – tradycyjne w formie – wielkie piece. Których operacje nie będą obciążone wyśrubowanymi normami emisyjnymi i dominującą politycznie narracją o „ekologicznej transformacji”.
Pośród zapewnień o wsparciu finansowym, nikt z polityków Torysów ani Laburzystów nie zająknął się natomiast ani słowem na temat choćby możliwości odejścia od zielonej polityki „klimatycznej”.