Praca zdalna jako magnes. Bogaty kraj zmienia zasady wizowe
Nowa Zelandia dokonała zmian w polityce wizowej. Nie chodzi przy tym o najbardziej zapalny aspekt z nimi związany, najczęściej nierozerwalnie związany z polityką imigracyjną – czyli kwestię owych wiz przyznawania lub wprost przeciwnie, odmowy wydawania. Mimo to zmiana nie jest błaha i w założeniu rządu w realny sposób wpłynąć może na gospodarkę kraju.
Chodzi o zasady dotyczące wiz turystycznych. Nowa Zelandia w istocie kojarzy się tutaj z kilkoma popularnymi motywami turystycznymi, takimi jak ptak Kiwi czy makieta Edoras, dworu Théodena, wzniesiona na potrzeby ekranizacji „Władcy Pierścieni”. W tym przypadku chodzi jednak o turystykę trochę innego rodzaju. Tę dotyczącą miejsca długoterminowego zamieszkania. A miejscami – także podatkową.
Nowa Zelandia jest bowiem popularną destynacją nie tylko dla „typowych” turystów, ale także osób szukających spokojniej, nieomal arkadyjskiej atmosfery. Sprzyja temu geograficzne oddalenie kraju i jego relatywnie niewielka gęstość zaludnienia (około 5 milionów mieszkańców). Zarazem to geograficzne oddalenie, wraz z rozpowszechnieniem się pracy zdalnej, przestało być barierą dla aktywności zawodowej.
Nowa Zelandia potrzebuje ludzi (i ich pieniędzy)
I oto właśnie chodzi nowozelandzkim władzom. W myśl zmian, które właśnie tam promulgowano, „turyści” (a w każdym razie – posiadacze wiz turystycznych na pobyt w tym kraju) będą mogli oficjalnie i stale podejmować pracę zdalną. Adresatami tych propozycji mają być zwłaszcza informatycy oraz pracownicy innych zawodów technologicznych z USA oraz krajów Azji wschodniej.
Prócz sielskiej scenerii, do przeprowadzki na Antypody miałyby ich zachęcać korzystne warunki podatkowe oraz brak specjalnych barier biurokratycznych. Słowem – chodzi o turystykę zawodowo-podatkową, ale (w odróżnieniu od większości przypadków takowej) z pełnym poparciem, a nawet nadziejami ze strony władz.
Co logiczne, te ostatnie liczą na napływ pieniędzy, które przynieśliby ze sobą pracujący zdalnie, a szukający niedrogiej i pięknej okolicy. Napływ tych środków miałby pomóc przełamać recesję, w której Nowa Zelandia znalazła się w ubiegłym roku. Była ona w dużej mierze rezultatem wymuszonych oszczędności, cięć finansowych oraz restrykcyjnej polityki monetarnej. Rząd premiera Christophera Luxona intensywnie zabiega w związku z tym o napływ inwestycji, które ten bilans zrównoważą.