Portoryko w mroku. Masowy blackout i śliska kwestia ekologii

Fot. AFP

W ostatni dzień roku, 31 grudnia, pojawiły się dwie informacje, które brzmią niemal jak intencjonalny komentarz do siebie nawzajem. Obydwie dotyczą Portoryko, amerykańskiego terytorium zależnego (a w praktyce – autonomicznego państewka) na Karaibach.

Po pierwsze – przed południem w Sylwestra doszło w Portoryko do szeroko zakrojonej, kompleksowej awarii sieci elektrycznej. Blackout objął całą wyspę, odcinając dostawy prądu do około 85% ludności wyspy. Ta liczy sobie około 1,4 miliona mieszkańców, którzy w ten sposób dostali od miejscowego operatora energetycznego przedwczesną „imprezę” sylwestrową.

Rzeczony operator-monopolistka, amerykańsko-kanadyjskie konsorcjum Luma Energy, oświadczył, że naprawy są w toku. Jednakowoż, wicie rozumicie, potrwać mogą „od 24 do 48 godzin”. Słowem, prądu jeszcze przez chwilę najprawdopodobniej nie będzie. Oficjalnie, awaria miała być spowodowana od dawna kiepskim stanem infrastruktury.

W sprawie blackoutu władze Portoryko otworzyły śledztwo. Efekty tegoż dla mieszkańców mogą mieć jednak drugorzędne znacznie – nader prawdopodobne, że tych bardziej obchodzi efekt, nie przyczyna.

Będzie nowa miotła

Drugim doniesieniem z Portoryko są pierwsze deklaracje i decyzje nowo wybranej gubernator tego terytorium. Jenniffer Gonzalez, która oficjalnie obejmie swój urząd 2 stycznia we czwartek, zapowiedziała kroki, jakie zamierza podjąć w dziedzinie polityki energetycznej.

Znalazło się pośród nich potencjalne rozbicie publiczno-prywatnego monopolu w dziedzinie dostaw prądu i sprowadzenie większej ilości operatorów. To wszystko jednak półśrodki. Faktyczne znaczenie może mieć bowiem co innego.

Pani Goznalez, popełniając ekologiczno-klimatyczną herezję, zapowiedziała bowiem rewolucję: Portoryko przywróci inwestycje w elektrownie zasilane (o zgrozo) gazem ziemnym.

Portoryko na zielono czarno

Dlaczego to rewolucja, skoro elektrownie takie są standardem na całym świecie? Otóż władze tego terytorium w 2019 roku uchwaliły arcypostępowe, „ambitne” i „zielone” przepisy. W myśl ich brzmienia całość (!) energii na Portoryko ma do 2050 roku pochodzić ze źródeł odnawialnych. Oczywiście przepisy swoją drogą, a rzeczywistość swoją, i źródła te pokrywają obecnie zaledwie 7% zapotrzebowania wyspy.

I choć wyznaczony horyzont czasowy jest wystarczająco odległy, by obecna generacja polityków się nim nie przejmowała, czerpiąc zeń jedynie PR-owe frukta – i zostawiając problem, co zrobić z tym pasztetem, swoim następcom – to problem jednak istnieje. Przepisy takie stanowiły bowiem idealny pretekst, by „uwolnić” pieniądze, które dotąd przeznaczano na inwestycje w tradycyjne źródła energii.

Efekty widać – choć biorąc pod uwagę ciemności, jakie dziś ogarnęły Portoryko, to może nie do końca trafne określenie.

Dziękujemy, że przeczytałeś/aś nasz artykuł do końca. Obserwuj nas w Wiadomościach Google i bądź na bieżąco!
Zostaw komentarz

Twój adres e-mail nie będzie opublikowany.