Podmorskie kable łączące kontynenty uszkodzone. Ale coś tu nie gra w całej historii

Położone na dnie morza kable zapewniające międzykontynentalną telekomunikację – i to od razu cztery – zostały uszkodzone w rejonie Morza Czerwonego. Jest to interpretowane jako kolejny, i to bardzo poważny w skutkach atak jemeńskich Hutich. Wersja ta jednak ma też swoje nieścisłości.

W poniedziałek pojawiły się doniesienia o uszkodzeniach kabli światłowodowych biegnących dnem Morza Czerwonego. Do przerwania miało dojść na odcinku pomiędzy saudyjskim portem Dżudda a afrykańskim Dżibuti. Zaatakowane kable należą do firm Asia-Africa-Europe 1 (AAE-1), Europe India Gateway, TGN Atlantic oraz Seacom. Obsługiwały one absolutnie strategiczne połączenia telekomunikacyjne, łącząc m.in. Europę z Indiami i wschodnią Azją oraz Afrykę północną z jej częściami położonymi bardziej na południe.

Atak w oczywisty sposób przypisano jemeńskiemu ruchowi Ansar Allah, alias Huti, który od listopada atakuje w tym rejonie żeglugę. Było to o tyle łatwiejsze, że nadmienieni na początku bieżącego miesiąca sami grozili podobnymi akcjami wymierzonymi w podmorską infrastrukturę komunikacyjną. Zarówno treść, owych gróźb, jak i ich forma (w mediach społecznościowych) jawiły się jako mało poważne. I biorąc pod uwagę czynniki obiektywne, dalej takimi są.

Zobacz też: Dostawy ropy i gazu do Europy wstrzymane. Protesty u wydobywcy

Cui prodest

Przerwanie podmorskich kabli jest bowiem operacją, na którą nie tylko przeciętny ruch partyzancki, ale nawet spora część państwowych sił zbrojnych na świecie nie byłaby w stanie się zdobyć. Wymaga bowiem posiadania (optymalnie) okrętów podwodnych oraz wyspecjalizowanego sprzętu. A co najmniej odpowiednio wyszkolonych do działań podwodnych (i dysponujących odpowiednimi kompetencjami technicznymi) sił specjalnych.

Tymczasem okrętami podwodnymi z całą pewnością nie dysponują Huti, których flota składa się głównie z motorówek oraz przystosowanych jednostek cywilnych. Nieco wątpliwe, aby mieli oni odpowiednio kompetentny technicznie personel. Wniosek taki nasuwa się z faktu, że irańskie wyposażenie elektroniczne (m.in. radary), które dostarczał ruchowi jego patron i sprzymierzeniec, czyli Iran, obsadzano także irańskim personelem – co wskazuje, że Huti nie mieli własnego. W istocie zresztą logiczne – w jaki sposób mieliby oni taki personel wyszkolić?

Okrętami podwodnymi dysponuje natomiast wspomniany Iran – jak również rozbudowanymi siłami specjalnymi. Pytanie jednak, co miałby osiągnąć Iran przez taki atak? Gdyby chodziło o infrastrukturę amerykańską albo żywotnie ważną dla USA – można by mieć podejrzenia. Ale kable istotne m.in. dla Indii, z którymi Iran stara się utrzymywać poprawne stosunku?

Zobacz też: Szczegóły raportu USGS. Polska najbogatsza na świecie, jeśli chodzi o srebro

Będzie zagwozdka, jak to naprawić

Rzecz jasna, nie sposób wykluczyć także przyczyn losowych – jak wypadek w wykonaniu jednostki cywilnej. Wiele podobnych awarii jest bowiem powodowanych przez, przykładowo, nadmiernie entuzjastyczne użycie sieci rybackich lub szorujące po dnie kotwice. Kwestią pozostaje, kto kotwiczyłby lub prowadziłby pełnomorskie połowy ryb na akwenie, na którym realnie trwa wojna?

Ta ostatnia zresztą już jest brana pod uwagę jako czynnik komplikujący naprawdę. Południowoafrykański Seacom ma obecnie rozmawiać z podmiotami ze Zjednoczonych Emiratów Arabskich na temat współpracy przy naprawie kabli. Kwestie problematyczne obejmują m.in. ubezpieczenie (kłopotliwe w przypadku operacji dokonywanej w strefie działań wojennych) czy potencjalną eskortę zbrojną.

Może Cię zainteresować:

Komentarze