Po drugiej stronie lustra: TikTok pracuje nad klonem kodu portalu, w tle grożący jej zakaz

Spółka ByteDance, chiński właściciel portalu TikTok, pracuje nad stworzeniem sklonowanej wersji portalu. Firma chce opracować lustrzaną wersję algorytmów, w oparciu o które TikTok potencjalnie mógłby działać niezależnie od ich oryginalnej wersji.

Przyczyna takiego pociągnięcia jest oczywista. Chodzi o uchwaloną niedawno przez amerykański Kongres ustawę, która ma wymusić sprzedaż portalu. Ruch taki podyktowały powszechne obawy o wykorzystanie TikTok-a przez Chiny jako narzędzia do szpiegowania oraz gromadzenia ogromnych ilości prywatnych danych osobowych.

Jak wynika z przecieków od pracowników portalu, ByteDance zaczęła prace nad „forkiem” (jeśli można takiego określenia użyć w stosunku do portalu społecznościowego) jeszcze w zeszłym roku. Prace te, uważane za uciążliwe i pracochłonne, miano zlecić setkom programistów zarówno w Chinach, jak i w Ameryce.

Pracownicy muszą bowiem zanalizować kod oprogramowania niemal wers po wersje, i w przypadku każdego osobno decydować, czy ma on być zawarty w wersji „amerykańskiej” TikTok-a, czy też pozostać tylko w „chińskiej” (nazywanej tam Douyin).

ByteDance oficjalnie twierdzi, że posunięcie takie jest niewykonalne. A zwłaszcza nie tak szybko, jak narzuca to wyznaczony kongresową ustawą harmonogram czasowy. Oficjalnie zaprzeczyła ona relacjom opublikowanym przez Agencję Reutersa, twierdząc, że nic takiego nie ma miejsca i nie widzi ona możliwości dywestycji amerykańskiej filii portalu.

Rozdwojenie jaźni w wydaniu TikTok-a

Takie rozdwojenie nie będzie notabene zupełnie nową ideą w przypadku tego portalu. Wiadomo bowiem (co zresztą było jednym z zarzutów kierowanych wobec TikTok-a), że jego odmiana dostępna w Chinach działa wedle odmiennych algorytmów, niż międzynarodowa.

Jak zauważano, TikTok słynie z materiałów kontrowersyjnych, czy niekiedy po prostu niezbyt błyskotliwych. Promuje różnych celebrytów czy dziwaczne zjawiska społeczne. Tymczasem treści, które portal popularyzuje w Chinach, są zupełnie odmienne, i skupiają się na tematach edukacyjnych, rozwojowych, innowacjach etc.

Wszystko odbywało się natomiast w ramach odgórnej kontroli firmy nad oprogramowaniem – którego działanie mogło różnić się w zależności od lokalizacji, było jednak wewnętrznie zintegrowane. To, co stanowi największy problem dla firmy to fakt, że sprzedając swoje amerykańskie operacje innemu podmiotowi, jednocześnie musiałaby mu udzielić dostępu do kodu oprogramowania całego portalu.

A tym samym podzielić się kontrolą nad nim – co jest dla niej nie do przyjęcia.

Wolność słowa, wolność szpiegowania?

Zgodnie z zapisami przyjętej w kwietniu ustawy, firma ByteDance – uznawana za całkowicie podległą woli Pekinu – musi wyzbyć się kontroli nad amerykańskimi operacjami TikTok-a. W przeciwnym przypadku medium to po prostu miałoby zostać zablokowane.

Zarówno chińskie władze, jak i sama firma stanowczo przeciwko temu protestowały. ByteDance, jak wspomniano, deklarowała, że nie ma zamiaru sprzedawać portalu i wolałaby raczej wycofać się z USA, niż pozbawić się choć części kontroli nad portalem. Obecnie stara się ona podważyć prawo na drodze sądowej.

Powołuje się przy tym na zagwarantowaną w I Poprawce do amerykańskiej konstytucji wolność słowa i prasy. Taka interpretacja I poprawki zakrawa na pewną ironię, biorąc pod uwagę rozbuchane praktyki cenzorskie Pekinu oraz samej firmy, a także wykorzystanie portalu do rozpowszechniania treści uchodzących za manipulujące.

W USA nie brak jednak głosów, że – przy całym braku sympatii do komunistycznych władz chińskich – sytuacja, w której rząd zakazuje jakiegoś medium stanowi niebezpieczny (i niekonstytucyjny) precedens. Zwolennicy tego posunięcia argumentują z kolei, że zakazowi podlegać ma działalność nie samego medium, lecz jego właściciela – czyli podmiotu na usługach obcego mocarstwa.

Dziękujemy, że przeczytałeś/aś nasz artykuł do końca. Obserwuj nas w Wiadomościach Google i bądź na bieżąco!
Zostaw komentarz

Twój adres e-mail nie będzie opublikowany.