Niemcy nie mogą odżałować Nord Stream? Aresztowania – po latach

Niemcy nie mogą odżałować Nord Stream? Aresztowania – po latach

Włoska policja aresztowała niejakiego Sierhieja H. Rzeczony, obywatel Ukrainy, został ujęty w pobliżu miejscowości San Clemente. Miał on przyjechać do Włoch, odwiedzając swojego studiującego tam syna. Zatrzymanie Ukraińca nie było przy tym pomysłem Włochów – Europejski Nakaz Aresztowania wystawili za nim bowiem Niemcy. Zarzucają mu, że stał za słynną eksplozją gazociągu Nord Stream, która skutecznie „zreformowała” zależność energetyczną Europy od Rosji.

Aresztowanie Sierhieja H. to wynik długotrwałych starań, a może nawet nieomal obsesji, jaką Niemcy wykazywały na punkcie tej eksplozji. Kraj ten prowadził (i prowadzi) najdłuższe śledztwo w tej sprawie. Co więcej, chciał je także prowadzić we współpracy ze Szwecją i Danią, które to kraje za tę możliwość podziękowały – przeprowadzając własne dochodzenia w sprawie wybuchu. Zamknięto je tam w 2024 r., bez sformułowania aktów oskarżenia.

Tymczasem Niemcy i owszem – akty oskarżenia planują. Wedle dominującej dziś hipotezy, zespół ukraińskich nurków (niemal na pewno z tamtejszych sił specjalnych lub służb wywiadowczych) wynajął jacht w Rostocku, korzystając z podrobionych dokumentów. Na jego pokładzie popłynięto w rejon gazociągu na wysokości duńskiej wyspy Bornholm, gdzie nurkowie założyć mieli ładunki wybuchowe. Ukraińcy bezpiecznie się następnie oddalili – poza zasięg wybuchu, i poza zasięg niemieckiej prokuratury.

Ta nie próżnowała. Słynna była sprawa nakazu aresztowania wobec obywatela Ukrainy, który przebywał w Polsce – a którego Niemcy oskarżali o współudział w operacji. Nie został on jednak aresztowany – zdołał bowiem bezpiecznie opuścić granice RP. Nieoficjalnie komentowano wówczas, że polskim organom ścigania musiało wybitnie nie zależeć na jego faktycznym ujęciu. Ukrainiec był przecież zaangażowany w operację, która z punktu widzenia interesów RP stanowiła geopolityczny i ekonomiczny prezent.

Niemcy na tropie

Niecałe trzy lata minęły od słynnego wybuchu, który we wrześniu 2022 r. doprowadził do dehermetyzacji i faktycznego, praktycznie nieodwracalnego wyłączenia z użytku gazociągu Nord Stream. Zniszczenie wspólnej inwestycji Rosji i Niemiec, mającej w swym założeniu doprowadzić – ponad głowami krajów Europy środkowej – do marginalizacji tych ostatnich, nie wzbudziło jakiejś wielkiej żałoby pośród mieszkańców starego kontynentu.

Szczególnie biorąc pod uwagę, że w ostatnich dekadach wiele wspomnianych krajów było częstymi obiektami rosyjskiego szantażu gazowego. Sama zaś Rosja, skarżąc się na utopienie miliardów dolarów w zniszczoną inwestycję, podobne przedsięwzięcia przemysłowe właśnie bombardowała na Ukrainie – samemu oczekując jednak ochrony swych własnych. Nord Stream nie wzbudził zatem sentymentu i poczucia straty w Europie – z jednym zasadniczym wyjątkiem.

Tym wyjątkiem oczywiście są Niemcy, drugie państwo strategicznie zaangażowane w budowę, a potem operacje tego gazociągu. Dla Niemców sprawa miała daleko istotniejsze znaczenie niż tylko „optymalizację” dostaw rosyjskiego gazu. Wszystko to działo się bowiem momencie, gdy forsowane przez UE (lecz z wyraźnym wsparciem Berlina) coraz bardziej absurdalne restrykcje ekologiczne rujnowały konkurencyjność europejskiego przemysłu.

Ekologizować to my, ale nie nas

Czy Niemcy godziły się na ruinę również i swojego przemysłu poprzez wywindowanie kosztów energii do zupełnie nieopłacalnego poziomu w wyniku agresywnych, zideologizowanych projektów w rodzaju „Energiewende” czy „Fit for 55”? Oczywiście że nie. Ich własny przemysł, w odróżnieniu od reszty krajów UE (a na pewno „nowych” jej członków) miał być przed nimi chroniony – właśnie przez masowy dopływ taniego rosyjskiego gazu, zawczasu uznanego przez UE za „ekologiczny”.

Tyle, że w plany te wtrąciła się historia, Rosja napadła na Ukrainę, ta – miast poddać się po kilku dniach lub godzinach (jak bez ogródek twierdzili wówczas Niemcy) – broniła się zaskakująco skutecznie i zażarcie, zaś w odpowiedzi na rosyjskie ataki na swoją gospodarkę, odpowiedziała własnymi uderzeniami. W efekcie Niemcy, o zgrozo, muszą zmagać się teraz z tymi samymi wyzwaniami, które sami ściągnęli uprzednio na głowę swoim europejskim konkurentom partnerom.

Swoje nastawienie Niemcy nieco zmieniły dopiero w ostatnich, pod wpływem rządu kanclerza Friedricha Merza. Deklarował on publicznie w maju tego roku, że nie tylko nie będzie dążyć do odbudowy Nord Stream, ale też uczyni wszystko co konieczne, aby podobną odbudowę zablokować, gdyby zechciał dokonać jej kto inny. W dalszym ciągu natomiast niemieckie organy ścigania zdają się nie móc przeboleć faktu, że ukraiński zespół (w większości) im umknął.

Dziękujemy, że przeczytałeś/aś nasz artykuł do końca. Obserwuj nas w Wiadomościach Google i bądź na bieżąco!