Mamy drogi prąd przez węgiel. To patrzcie, ile będzie kosztował ten z OZE


Prąd w Polsce jest drogi. Przez kiepski miks energetyczny. Ale zrezygnujemy z węgla, postawimy na OZE i prąd będzie tani. Tak to chyba miało działać. Zajrzałem jednak do strategii, którą niedawno opublikował Orlen. Dowiedziałem się z niej, że ceny prądu wzrosną. I to po transformacji energetycznej.

Orlen stawia na OZE. Prąd będzie… drożał


Jednym z najciekawszych wydarzeń mijającego tygodnia była prezentacja nowej strategii Orlenu. To plan, który nasz koncern multienergetyczny zamierza realizować do 2035 roku. Dokument znaleźć można pod tym adresem. Nie będę omawiał całego, bo zrobiono to już w wielu innych miejscach. Warto jednak podkreślić, że w znacznej mierze dotyczy on transformacji energetycznej i dekarbonizacji. Czy to rewolucja? Nie – podobnie wyglądała strategia nakreślona jeszcze pod rządami Daniela Obajtka.

Źródło: Orlen


Obok niektórych fragmentów owej strategii trudno jednak przejść obojętnie. Moją uwagę przykuł m.in. wątek dotyczący prognozowanych cen energii elektrycznej w Polsce. Orlen podaje w swojej prezentacji, że w tym roku średnia cena prądu wyniesie 459 zł za MWh. W ciągu najbliższych pięciu lat wzrośnie nieznacznie: do 478 zł za MWh. Ciekawie robi się później, bo w 2050 roku mamy już 574 zł za MWh.

Wiatraki, panele i atom nie przełożą się na niższe rachunki?


Jednocześnie Orlen zapowiada, że będzie inwestował w odnawialne źródła energii. Spółka zakłada, że zakończy produkcję energii elektrycznej z węgla do końca 2030 roku. W ciągu dekady nasz koncern chce też zwiększyć moc zainstalowaną w OZE z 1,3 do 12,8 GW poprzez rozwój energetyki wiatrowej i fotowoltaiki. Firma nadal chce wprowadzać na rynek technologię SMR (małe reaktory modułowe). W prezentacji mowa jest też o wielkoskalowych magazynach energii, które mają pomóc równoważyć ten system i osiągać z niego więcej zysków.

Oczywiście Orlen nie będzie oderwany od reszty rynku – przecież dekarbonizacja ma objąć cały nasz przemysł i wiele sfer życia. Zamkniemy kopalnie, uruchomimy atom, wiatraki, farmy fotowoltaiczne i przestaniemy mieć najdroższy lub prawie najdroższy prąd w Europie. Ceny spadną jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Spadną? Z prezentacji wynika, że jednak wzrosną. Albo zatem Orlen dość optymistycznie podchodzi do kwestii swoich zarobków, albo jesteśmy w trakcie transformacji, która niewiele zmieni.

Infrastruktura dla elektryków, których nie ma


Trzeba mieć na uwadze, że prognozy sięgające 2050 roku mogą być niewiele warte. Jeśli spojrzymy na te sprzed ćwierćwiecza, nierzadko może się okazać, że ich autorzy totalnie przestrzelili. W 2000 roku jedni zakładali, że za 25 lat będą już nami rządzić maszyny, a inni pewnie myśleli, że Polska w tym czasie będzie korzystać z energii atomowej na szeroką skalę. Nawet znacznie późniejsze zapowiedzi okazały się ułudą.

Weźmy samochody elektryczne. Jeszcze kilka lat temu pojawiały się prognozy, że do 2025 roku po polskich drogach będzie się poruszać 1 mln aut elektrycznych. Jak jest w rzeczywistości? Licznik elektromobilności podaje, że we wrześniu ubiegłego roku w Polsce było około 67 tys. samochodów w pełni elektrycznych. Jeśli dorzucimy do tego hybrydy zasilane energią elektryczną z gniazdka, robi się niespełna 129 tys. Do miliona droga daleka.

Do elektryków odwołuję się nie bez przyczyny. Dla nich także znalazło się miejsce w strategii spółki Orlen. Polski potentat zapowiedział, że do 2035 roku chce mieć 33 proc. udziałów w krajowym rynku energii elektrycznej dla samochodów elektrycznych (obecnie to około 10 proc.). Koncern planuje rozbudowę krajowej sieci punktów ultraszybkiego ładowania prądem stałym o 5,8 tys. punktów. Bo ten milion elektryków trzeba gdzieś ładować.

Pomysł niby dobry, ale przy założeniu, że elektryczna rewolucja w motoryzacji rzeczywiście odbędzie się w Europie. Bo im dalej w las, tym ciemniej się robi…

Dziękujemy, że przeczytałeś/aś nasz artykuł do końca. Obserwuj nas w Wiadomościach Google i bądź na bieżąco!