Macron chce wstrzymać inwestycje w USA. Biznes, inne kraje – „nie ma mowy”

Prezydent Francji, Emmanuel Macron, wezwał, by firmy ze Starego Kontynentu wstrzymały inwestycje w USA. To oczywiście kolejna reakcja na nałożenie lustrzanych ceł przez Amerykanów. Biznes zdaje się jednak mieć na ten temat stanowczo odmienną opinię.

Decyzja administracji Trumpa boleśnie ugodziła francuskich eksporterów, którzy wysyłają swoje towary za Ocean. Tym bardziej, że już wcześniej odczuwali oni skutki chińskich retorsji (będących odwetem za działania antydumpingowe UE wobec dotowanego chińskiego eksportu). Stracili też, w związku z obowiązywaniem sankcji, swoje inwestycje na rynku rosyjskim.

Wydaje się jednak, że jakiegokolwiek bólu finansowego nie przysporzyłyby francuskim firmom amerykańskie cła, nie może się on równać z ciosem, jaki w sensie politycznym odniósł prezydent Francji Emmanuel Macron oraz jego autorytet. Jest on bowiem jednym z wiodących zwolenników „wolnego handlu” w obecnym jego kształcie. I publicznie zabiegał o rezygnację z planów celnych Trumpa.

„Unia to ja!”

Francuski prezydent ma przy tym tendencję do deklaratywnego występowania w imieniu „Francji i Europy” – to ostatnie bez zabiegania o mandat czy autoryzację ze strony krajów europejskich. W jego retoryce interes „europejski” zlewa się bowiem w jedno z francuskim (podobnie mają w zwyczaju postępować też Niemcy). To jedno bowiem, czego Macronowi nie brakuje, to ambicji i poczucia własnej wyjątkowości.

Niestety w innych krajach Europy opinia na ten temat bywa zasadniczo odmienna, zaś arogancja Macrona niejednokrotnie budzi rozdrażnienie. Co więcej – i co być może jeszcze bardziej kłuje ego francuskiego prezydenta – nie może on odpowiedzieć podobnym ruchem. Kraje członkowskie UE są bowiem w tym zakresie spętane polityką brukselskich instytucji biurokratycznych.

I choć Unia gromko zapowiadała własne kroki odwetowe, to te muszą zostać najpierw uzgodnione. A jednomyślności w tej kwestii w UE bynajmniej nie ma. Nie ma bowiem także, wbrew oczekiwaniom Macrona, wspólnoty interesu, jeśli chodzi o handel, inwestycje czy współpracę gospodarczą z USA. Nie tylko w odniesieniu do rządów krajów członkowskich, ale również środowisk biznesowych.

Inwestycje na ołtarzu ego

Unaocznił to dość dobitnie ostatni pomysł francuskiego prezydenta. Zaapelował on, aby europejskie firmy demonstracyjnie zarzuciły swoje inwestycje w USA – tak długo, jak UE nie „wyjaśni” sobie kwestii celnych z Amerykanami. Zapomniał jedynie zapytać przedstawicieli owych firm, co one na to. Ci bowiem na apel zareagowali bądź to niedowierzaniem, bądź kpinami.

Na spotkaniu w Pałacu Elizejskim niektórzy francuscy przedsiębiorcy mieli deklarować, że niemal spadli z krzeseł, słyszą pomysł prezydenta. Inni dodawali, że nie działają w warunkach gospodarki centralne sterowanej. Przede wszystkim zaś, zarzucenie wielomilionowych inwestycji w USA, tym istotniejszych w kontekście dostępu do tego rynku w obecnych warunkach, jawi się jako biznesowe samobójstwo.

Także niektóre rządy unijne – jak Włoch czy Hiszpanii – apelowały o powściągliwość i niewdawanie się w wojnę handlową ze Stanami Zjednoczonymi. Jak argumentowały, gromkie francuskie żądania rewanżu (obecne też w Niemczech) przyniosą negatywne następstwa przede wszystkim unijnym podmiotom. Oczywiście pytaniem pozostaje, co miano na myśli pod pojęciem „unijnych”.

Tym pochodzącym ze wszystkich krajów UE, czy tylko z Francji i Niemiec?

Dziękujemy, że przeczytałeś/aś nasz artykuł do końca. Obserwuj nas w Wiadomościach Google i bądź na bieżąco!
Zostaw komentarz

Twój adres e-mail nie będzie opublikowany.