„Kompromis nie będzie szanowany”. Chiny grożą *wszystkim* krajom, które zdecydują się na układ
Chiny grożą retorsjami handlowymi wszystkim krajom, które podejmą negocjacje handlowe ze Stanami Zjednoczonymi – i zgodzą się na amerykańskie postulaty. Te, których administracja USA chce użyć właśnie do ograniczenia wpływów gospodarczych i eksportowych ChRL.
Jak (już) wiadomo, Stany Zjednoczone dążą do zasadniczej renegocjacji relacji handlowych z partnerami. Temu służyło wprowadzenie z wielką pompą ceł symetrycznych, mających uzmysłowić rzeczonym skalę amerykańskiego zdecydowania – jak i ich późniejsze zawieszenie, służące jako zaproszenie do bilateralnych negocjacji. I w istocie, dziesiątki krajów, mniejszych i większych, w tym i Unia Europejska, wysłały swoich emisariuszy do Waszyngtonu lub choć zadeklarowały chęć rozpoczęcia rozmów.
Jeden ogień, dwie pieczenie, ogromne konsekwencje
Niedopowiedzeniem byłoby jednak jedynie stwierdzenie, że Amerykanom chodzi tylko o wynegocjowanie nowego modelu relacji handlowych – takiego, który stanowiłby remedium na problem ogromnego deficytu handlowego Ameryki. Bynajmniej nie chodzi tylko o to. Nie jest też specjalną tajemnicą, że administracja USA chce wykorzystać negocjacje z krajami trzecimi do „załatwienia” przy okazji kwestii chińskiej dominacji w światowym eksporcie. W kolejny sposób uderzając tym samym w swego głównego adwersarza.
Chiny ponad wszelka wątpliwość są tego świadome – i reagują na taką perspektywę coraz bardziej nerwowo. W ubiegłych tygodniach władze w Pekinie rozpoczęły zatem „ofensywę uroku” wobec niektórych krajów (w tym np. Wietnamu czy Tajlandii), oferując im umowy handlowe i ocieplenie stosunków. Wszystko to, naturalnie, obwarowane oczekiwaniami wobec wyniku rozmów tych krajów z USA. Oczywiście oferta nie dotyczyła też wszystkich – w stosunku do Tajwanu, tradycyjnie dla epoki Xi Jinpinga, Państwo Środka miało jedynie pogróżki.
Pekin wydaje się jednak – zupełnie nietypowo dla tamtejszej kultury politycznej i stylu chińskiej dyplomacji – podchodzić do zagadnienia coraz bardziej nerwowo. Na tyle, że po ofensywie uroków przychodzi powoli kolej na ofensywę gróźb – nie tylko wobec Tajwanu, ale wobec wszystkich. Konkretnie, wszystkich krajów, które zawarłyby bilateralne porozumienia handlowe z USA, a których warunki uwzględniałyby to, co Amerykanie starają się osiągnąć. Czyli odizolować Chiny handlowo.
Chiny życzliwie grożą
Ten właśnie przekaz zawiera oficjalne oświadczenie, które chińskie Ministerstwo Handlu, resort odpowiadający m.in. za eksport i ekspansję ekonomiczną na świecie, opublikowało w poniedziałek. Jak twierdzi, “ostatnio Stany Zjednoczone nadużyły nadużyły ceł wobec wszystkich partnerów handlowych pod pretekstem tak zwanej 'wzajemności’, jednocześnie przymuszając wszystkie strony do rozpoczęcia tak zwanych negocjacji w sprawie 'wzajemnych ceł’ ze sobą”.
Postawiwszy w ten sposób kwestię negocjacji z USA, Chiny nie kryją swoich żądań wobec krajów podejmujących rozmowy z Amerykanami. „Appeasement nie może przynieść pokoju, zaś kompromis nie może być darzony szacunkiem. Staranie się o tak zwane wyjątki poprzez naruszanie interesów innych krajów dla własnego, egoistycznego, krótkoterminowego interesu to staranie się o [zdarcie] skóry z tygrysa, co ostatecznie kończy się porażką i szkodzi zarówno temu [kto to czyni], jak i innym”.
Pekińskie ministerstwo konkluduje jasną groźbą – w postaci sankcji i retorsji handlowych wobec tych, którzy podpiszą umowy na warunkach amerykańskich. “Chiny stanowczo sprzeciwiają się zawarciu umowy przez jakikolwiek kraj kosztem chińskich interesów. Jeśli tak się stanie, Chiny nigdy tego nie zaakceptują i będą stanowczo podejmować kroki zaradcze w symetryczny sposób”. Tłumacząc to wszystko krótko i treściwie, nie będzie nadużyciem konkluzja, że kraje świata po prostu mają wybór: albo USA, albo Chiny.