Jemen nakłada sankcje na USA. Nie no, poważnie. Kto powinien się bać?

Jemen nakłada sankcje na USA. Nie no, poważnie. Kto powinien się bać?

Jemen nałoży sankcje na Amerykę – a konkretnie szereg amerykańskich podmiotów. Taką decyzję ogłosiło jemeńskie Centrum Koordynacji Operacji Humanitarnych (Humanitarian Operations Coordination Center, HOCC). Jest to instytucja związana z ruchem Hutich, która pośredniczyć ma w kontaktach pomiędzy nimi a armatorami żeglugi. Trudno przy tym ukrywać, że zarówno sama nazwa instytucji, jak i powaga jej decyzji zakrawają na żart. Nie oznacza to jednak, że w ogóle nie będzie mieć to następstw. I dla USA, i dla Jemenu wraz z okolicami.

Wspomniane kontakty pomiędzy Hutimi a armatorami sprowadzają się w istocie do jednego – zapłaty okupów za statki i załogi porwane przez ich bojowników w toku ataków pirackich, względnie haraczy za ich nie-atakowanie. W tym kontekście użycie w jego nazwie określenia „humanitarnych” wydaje się ciężką ironią. Podobnie sarkastyczny wymiar mają „sankcje”, jakie jemeński rząd Hutich nałożyć miałby na USA. Nasuwa się tutaj pytanie „a wsparcie – to jakieś macie…?”.

Sankcje nałożono bowiem oficjalnie na 13 amerykańskich firm naftowych (w tym m.in. ExxonMobil, Chervron czy ConocoPhillips), 9 menedżerów tych firm oraz dwa inne podmioty związane z USA. Przyczyny ogłoszenia takiej decyzji – a zwłaszcza kwestia tego, dlaczego zrobiono to akurat teraz – wydają się być dość niejasne. Tym bardziej nie wiadomo, w jaki sposób separatystyczne ugrupowanie z Jemenu zamierza swoje „sankcje” w stosunku do amerykańskich koncernów egzekwować.

Rzecz przy tym nie w tym, że Huti są bezsilni i nic nie mogą zrobić Ameryce (bo nie są, i mogą, jakkolwiek nie tak wiele, jak twierdzą). Chodzi o to, że prawie wszystko, co mogli uczynić, a co godziłoby w interesy USA, już robili i robią. Co zatem mogliby zrobić jeszcze, i w jaki zatem sposób zamierzają egzekwować owe sankcje, skoro tankowce należące do amerykańskich firm naftowych (podobnie jak większość albo nawet wszystkie inne), i tak atakują?

Dochodowy morski „dżihad”

Wcześniej w tym tygodniu pojawiły się doniesienia, że w regionie Morza Czerwonego przepływające tamtędy statki znów padają ofiarami ataków. Najnowszą ofiarą ostrzału okazał się holenderski kontenerowiec Minervagracht. Z początku istniały tylko bardzo silne, ale jednak podejrzenia, kto za tym stał. Od tego czasu oczywisty podejrzany zdążył się już przyznać. To oczywiście zajdyckie ugrupowanie Hutich, oficjalnie określające się jako Ansar Allah i kontrolujące zachodni Jemen.

Wspomniana oczywistość jest tutaj o tyle uzasadniona, że atak nie powinien w istocie stanowić zaskoczenia. Zakrojone na szeroką skalę, medialne działania piracko-terrorystyczne wymierzone w żeglugę handlową i transportową na Morzu Czerwonym i Zatoce Adeńskiej Huti prowadzą bowiem już od prawie dwóch lat. Od listopada 2023 roku, kiedy to z pompą i egzaltacją ruch ten oficjalnie „wypowiedział wojnę” Izraelowi, w teorii jako sojusznik Palestyńczyków.

Oczywiście teoria okazała się nie w pełni korespondować z praktyką. Ta pierwsza zakładała, że ruch w bezinteresownym, szczytnym celu atakuje cele „izraelskie lub związane z Izraelem”. Praktyka natomiast pokazała, że Huti atakowali praktycznie każdy statek, który zdołali dostrzec i któremu byli w stanie zagrozić. Ich ofiarami padały statki rosyjskie i chińskie (którym obiecywali zapewnienie bezpieczeństwa), a nawet te irańskie. Mimo że to właśnie Iran jest największym sponsorem i sojusznikiem Hutich.

USA – wróg dyżurny

Niektóre kraje, przede wszystkim USA, odpowiedziały na działania Hutich aktywnie, co nie znaczy, że w pełni skutecznie. Amerykańskie bombardowania okazały się dla ruchu bolesne, jednak nie pozbawiły go zdolności operacyjnej. Wiele krajów wysłało na ten akwen swoje zespoły flot wojennych, celem zapewnienia eskorty statkom handlowym. To jednak także nie zawsze przynosiło skutek, zwłaszcza gdy okręty te, skrępowane głupimi zakazami politycznymi, nie mogły wykorzystać przeciw Hutim pełni potencjału.

Sytuacja taka ciągnęła się przez długie miesiące, doprowadzając do tego, że znaczna część ruchu dotychczas korzystającego z Kanału Sueskiego przeniosła się na dłuższą i kosztowniejszą, ale bezpieczniejszą trasę dookoła Afryki. Te, które w dalszym ciągu płynęły przez Kanał, inwestowały w środki obronne. Kres temu patowi miał, jak spodziewali się optymiści, położyć rozwój wypadków mający miejsce od początku tego roku.

W lutym br. kierownictwo Hutich ogłosiło bowiem zaprzestanie ataków i wyraziło gotowość do zawarcia rozejmu ze Stanami Zjednoczonymi (co ciekawe, nie było tu mowy o Izraelu, choć to przecież jemu, a nie Ameryce Huti wypowiadali dwa lata temu wojnę…). W maju zaś takie zawieszenie rzeczywiście miano wynegocjować, do czego walnie przyczynić się miało pośrednictwo sułtanatu Omanu. Pesymiści powątpiewali jednak, na ile trwałe mogą okazać się deklaracje stron. A zwłaszcza Hutich.

I, jak się okazało, nie trzeba było długo czekać na kolejną zmianę nastrojów. Niewykluczone, że miało to związek ze śmiercią licznych członków kierownictwa ruchu w niedawnym nalocie. Atak ów jednak przeprowadziło lotnictwo izraelskie, nie amerykańskie… W każdym razie, w tym tygodniu Huti znów zaczęli ostrzeliwać statki. A teraz twierdzą dodatkowo, że „nałożyli na USA sankcje”. Innymi słowy, Bliski Wschód trzyma poziom, a Morze Czerwone nadal będzie świadkiem obustronnych przepychanek zbrojnych. Niestety, nihil novi.

Dziękujemy, że przeczytałeś/aś nasz artykuł do końca. Obserwuj nas w Wiadomościach Google i bądź na bieżąco!
Zostaw komentarz

Twój adres e-mail nie będzie opublikowany.